Wczoraj obserwowaliśmy jedną z dziwniejszych reakcji rynku w ostatnim czasie – choć może z perspektywy ostatniego roku coraz mniej już dziwi. Pomimo wyraźnie gorszych danych o inflacji w USA rynki zareagowały eksplozją optymizmu. Marcowa inflacja w USA wyniosła 2,6%. To niby nie tak dużo, szczególnie, że rok temu w marcu już spadała i pojawił się silny efekt bazy, szczególnie wynikający z cen energii. Inflacja bazowa to nadal tylko 1,6%. Jednak nie chodzi o sam poziom, a przyspieszenie, które może okazać się niebezpieczne.
Konsensus rynkowy przed piątkową publikacją cen producenta wynosił 2,4%, po niej zaś (ceny producenta wzrosły o 4,2% r/r) 2,5%. Ostatecznie ceny wzrosły jeszcze nieco silniej (dokładnie 2,64% r/r, czyli całkiem blisko było do zaokrąglenia do 2,7%) tymczasem rynek zareagował tak, jakby obawy o inflację właśnie prysły jak mydlana bańka – ceny obligacji wystrzeliły w górę, wysyłając Wall Street na kolejne szczyty i ciągnąc także notowania złota i EURUSD. W dostępnych publicznie serwisach ekonomicznych próżno szukać racjonalnego wytłumaczenia tej reakcji.
Wydaje się, że lepszym tłumaczeniem jest proces schodzenia z pozycji gotówkowej przez Treasury, które zalewa rynek pieniądzem. Proces sam w sobie zagadkowy, bo jeśli faktycznie Treasury zejdzie z 1,6 biliona dolarów w lutym do 500 mld na koniec czerwca (na początek kwietni