W głowach wielu ludzi kryzysy ekonomiczne to wahania na ciągle rosnącej krzywej wzrostu gospodarczego. Były recesje, nawet bardzo duże, ale wygląda na to, że w ostatnich 100 latach światowa gospodarka (przynajmniej ta rozwinięta) względnie szybko wychodziła z dołków. Czy kryzys związany z koronawirusem będzie podobny i nastąpi szybkie odbicie? Czy może to złudne marzenia i raczej popadniemy w trwały, dogłębny i wieloletni kryzys, którego nawet najlepsza polityka gospodarcza nie będzie w stanie pokonać? Przeanalizujmy, co jest bardziej prawdopodobne.
Na początku pandemii koronawirusa wielu ekonomistów twierdziło, że gdy wszystko minie, w gospodarce nastąpi odbicie w kształcie litery V, co mniej więcej oznacza, że odbicie od dna będzie bardzo szybkie - tylko na chwilę wszystko stanie, a następnie wróci do normy i co najwyżej tylko państwa będą borykać z ogromnymi dziurami budżetowymi wytworzonymi podczas wypłacania świadczeń postojowych i innych rodzajów pomocy. Po paru miesiącach optymizmu okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste, by wrócić do normalności.
Zacznijmy od określenia pojęcia „normalność”. Jako normalność należy uznać poziomy wzrostu gospodarczego sprzed koronawirusa. Dla jednego kraju będzie to 1-2 % (kraje rozwinięte), dla innego 3-6% (kraje rozwijające się), a w niektórych krajach normalność oznacza stabilizację wokół zera (stagnacja). Czy możemy do takich liczb wrócić?
Analizę należy zacząć od przypomnienia składników wzrostu gospodarczego. Są to po kolei: konsumpcja, inwestycje, wydatki rządowe oraz eksport netto. Aby gospodarka wróciła do normy, każda z tych wartości musiałaby wrócić do punktu