W głowach wielu ludzi kryzysy ekonomiczne to wahania na ciągle rosnącej krzywej wzrostu gospodarczego. Były recesje, nawet bardzo duże, ale wygląda na to, że w ostatnich 100 latach światowa gospodarka (przynajmniej ta rozwinięta) względnie szybko wychodziła z dołków. Czy kryzys związany z koronawirusem będzie podobny i nastąpi szybkie odbicie? Czy może to złudne marzenia i raczej popadniemy w trwały, dogłębny i wieloletni kryzys, którego nawet najlepsza polityka gospodarcza nie będzie w stanie pokonać? Przeanalizujmy, co jest bardziej prawdopodobne.
Na początku pandemii koronawirusa wielu ekonomistów twierdziło, że gdy wszystko minie, w gospodarce nastąpi odbicie w kształcie litery V, co mniej więcej oznacza, że odbicie od dna będzie bardzo szybkie - tylko na chwilę wszystko stanie, a następnie wróci do normy i co najwyżej tylko państwa będą borykać z ogromnymi dziurami budżetowymi wytworzonymi podczas wypłacania świadczeń postojowych i innych rodzajów pomocy. Po paru miesiącach optymizmu okazuje się jednak, że nie będzie to takie proste, by wrócić do normalności.
Zacznijmy od określenia pojęcia „normalność”. Jako normalność należy uznać poziomy wzrostu gospodarczego sprzed koronawirusa. Dla jednego kraju będzie to 1-2 % (kraje rozwinięte), dla innego 3-6% (kraje rozwijające się), a w niektórych krajach normalność oznacza stabilizację wokół zera (stagnacja). Czy możemy do takich liczb wrócić?
Analizę należy zacząć od przypomnienia składników wzrostu gospodarczego. Są to po kolei: konsumpcja, inwestycje, wydatki rządowe oraz eksport netto. Aby gospodarka wróciła do normy, każda z tych wartości musiałaby wrócić do punktu sprzed pandemii. Przeanalizujmy po kolei, czy jest to realne i ile czasu potrzeba, aby stało się możliwe.
Konsumpcja
Konsumpcja to największa i dominująca składowa polskiego PKB. W trakcie pierwszej fali pandemii zastosowano wiele odgórnych i bezpośrednich ograniczeń konsumpcji: zamknięto galerie handlowe, restauracje, punkty usługowe oraz granicę, a nawet uwięziono ludzi w domach. Nie dziwi więc, jak mocne spadki PKB na świecie odnotowano w 2 kwartale 2020 roku. Nie byłoby to najgorsze, gdyby po ponownym otwieraniu gospodarki wszystko miało wrócić do normy, a ludzie zaczęliby korzystać z życia tak jak wcześniej. Tak jednak nie będzie. Dlaczego?
Po pierwsze niektóre ograniczenia będą musiały potrwać dłużej. Dla przykładu, będą to najprawdopodobniej różnego rodzaju imprezy i wydarzenia masowe (mecze, koncerty, festiwale, targi). Istnieje spora szansa, że ta gałąź gospodarki nie wróci szybko do normy i przez dłuższy czas będzie to negatywnie wpływać na konsumpcję.
To jednak nie tak duży problem. Bardziej problematyczna, a wręcz katastrofalna w skutkach, będzie zmiana przyzwyczajeń i przebudowanie piramidy potrzeb człowieka, która miała miejsce podczas pandemii. Tutaj kilka przykładów, czego się nauczyliśmy jako ludzie względem naszych potrzeb konsumpcyjnych:
- Jedzenie na mieście jest dużo droższe,
- Nie potrzebujemy co tydzień kupować nowych ubrań w galeriach, okazuje się, że można je nosić więcej niż dwa razy,
- Można rzadziej bywać w sklepie i robić bardziej przemyślane zakupy,
- Na wakacje można jechać na wieś, zamiast do tropikalnego kraju,
- Nie warto wydawać każdej złotówki, bo przyszłość może być różna,
- Zamiast iść do kina, można włączyć tańszego Netflixa,
- Imprezować można też w domach, nie tylko w drogich klubach,
- Może lepiej nie brać kredytu na większy telewizor lub szybszy samochód.
Można by tak wymieniać dalej. Koniec końców te kilka miesięcy mocno przebudowały piramidę ludzkich potrzeb, cofając ją o jakieś 10-15 lat. Czy zatem poziom konsumpcji również nie powinien się cofnąć proporcjonalnie wraz z naszymi potrzebami?
Na domiar złego wielu ludzi straciło pracę lub źródło dochodu, a wysokie bezrobocie i bankructwa firm z pewnością nie sprzyjają wydawaniu pieniędzy.
Czy jest zatem szansa, że konsumpcja będzie rosnąć? Oczywiście, konsumpcja będzie w jakiś sposób rosnąć i wychodzić z dołka, ale wydaje się, że będzie to proces bardzo powolny albo nawet ślimaczy. Podobno wystarczy 21 dni, aby się do czegoś przyzwyczaić. Ten okres już dawno minął, a wcale nie ma powodów do tego, aby już świętować i puszczać koronawirusa w niepamięć. Przyzwyczajenia, które nabyliśmy, stały się dla nas nową normalnością i potrzebowalibyśmy odwrotnego silnego szoku popytowego, aby odbicie było szybkie. Nie wiadomo jednak, co takim szokiem mogłoby być, bo na pewno żadna polityka gospodarcza nie jest w stanie zadziałać na popyt konsumpcyjny w tak dużej skali. Dopóki więc nic nam takiego szoku nie dostarczy, nie ma co oczekiwać, że konsumpcja wróci do normy szybciej niż w ciągu 5 lat.
Inwestycje
Jeżeli nie konsumpcja, to może inwestycje napędzą wzrost gospodarczy w kolejnych latach? Niestety nie ma czynników, które by nam to gwarantowały, a być może jest wręcz odwrotnie. Zastanówmy się, jaki racjonalny człowiek otworzy restaurację w czasach masowych bankructw? Co więcej, nawet kiedy pandemia całkiem minie, to czy ludzie nie zrażą się do inwestycji w sektory, które zostały pandemią dotknięte?
Co ciekawe, niektórzy mogą uznać to za pozytyw. Kapitał powinien przepłynąć do firm inwestujących w bardziej rentowne przedsięwzięcia niż np. prowadzenie restauracji. Być może nastąpi tutaj pewna rekompensata, ale raczej nie zostanie to całkiem zrównoważone ze względu na zwiększoną awersję do ryzyka. Z pewnością zmniejszy się ilość zakładanych firm, a ludzie, zamiast podejmować ryzyko, będą woleli siedzieć na etacie (o ile mogą) i jakoś radzić sobie ze stłumionymi, ryzykownymi pomysłami na biznes. To nie jest podejście, które załatwi nam szybki wzrost gospodarczy.
Jeżeli chodzi o inwestycje, jest tu jeszcze jedna kwestia: tak jak zmieniona została piramida potrzeb człowieka, tak samo stało się z piramidą potrzeb firm. Okazuje się, że firmy mogą operować, z powodzeniem ponosząc mniejsze koszty stałe. Przykładowo:
- Duża część pracowników może pracować zdalnie – oszczędzamy na prądzie, ogrzewaniu, kawie i innych biurowych kosztach (a w zasadzie to przenosimy te koszty na pracowników, ale kto by się tym martwił),
- Wiele firm może zdecydować, że wcale nie potrzebuje biura,
- Wiele rzeczy można załatwić przez telefon lub omówić na telekonferencji – nie trzeba jeździć ani nawet latać. W takim razie czy potrzebny jest samochód służbowy albo bilety na samolot?
- Można żyć bez drogich wypadów i wyjazdów integracyjnych – to zbędny koszt.
To również tylko przykłady. Dla wielu firm pandemia wywołała efekt eureka – w końcu wpadli na to, jak wiele kosztów można uciąć. Być może pozwoli to uzyskać środki na nowe inwestycje (oby tak było), ale w krótkim czasie firmy raczej będą skłonne te pieniądze oszczędzać lub wypłacać w postaci zysku.
Problemem dla gospodarki będzie też zmniejszony popyt na środki trwałe. To oznacza dużo mniejszą stopę zwrotu z inwestycji np. w nieruchomości. To na pewno nie upraszcza sprawy.
Koniec końców inwestycje powinny wrócić do normalności, ale w trochę inny sposób – będzie to migracja kapitału w bardziej rentowne miejsca. Aby to się stało, rynek potrzebuje czasu na nowe ustrukturyzowanie się – to niestety również może potrwać kilka lat. Na ten moment nie za bardzo wiadomo, która inwestycja jest bezpieczna, a która nie, bo zależy to od potrzeb ludzi, które również nie są w tym momencie usystematyzowane. Ta niepewność sprawia, że wiele firm będzie wstrzymywać się z inwestycjami.
Wydatki rządowe
Kolejnym składnikiem PKB są wydatki rządowe. Jak wiemy, ten element mocno wzrósł podczas pandemii. Czy jednak jest możliwe, aby taki wysoki poziom utrzymać przez wiele lat?
Tutaj nie ma się nad czym zbytnio rozwodzić – odpowiedź brzmi po prostu nie.
Po pierwsze długi zaciągnięte podczas lockdownu trzeba będzie spłacać, co uszczupla przyszłe wydatki. Po drugie nie ma możliwości zadłużenia się w nieskończoność, bo niewypłacalne państwo oznacza jeszcze większą katastrofę niż słabsza dynamika PKB przez kilka lat. I po trzecie państwo popełnia wiele gaf, jeśli chodzi o optymalne lokowanie kapitału, i lepiej, aby nie był to czynnik napędzający odbicie gospodarki.
Nie ma więc możliwości, aby wydatki rządowe istotnie wzrosły i napędziły wzrost PKB. Nie ma też powodu, aby oczekiwać, że wydatki rządowe zmaleją poniżej poziomu sprzed pandemii – tutaj raczej należy oczekiwać stabilizacji.
Eksport netto
Czy ostatni ze składników wzrostu gospodarczego uratuje gospodarkę? Dobrze by było, ale i tutaj nie mam najlepszych wiadomości. Pomijając sam fakt, że eksport stanowi niewielką część PKB, to taki szok ekonomiczny, jakim jest pandemia, z dużą dozą prawdopodobieństwa pogłębi protekcjonistyczne działania państw. Politycy z pewnością będą chcieli, abyśmy kupowali polskie produkty i generalnie wspierali polską gospodarkę. To świetnie, nie ma w tym nic złego, ale trzeba sobie wyobrazić, że ta sama narracja pojawi się także w innych krajach, co może znacząco uszczuplić nasz eksport – inne kraje ograniczą importowanie.
W skali globalnej prawdopodobnie doprowadzi to do spadku wolumenu handlu. Oczywiście nie dotknie to każdego rodzaju gałęzi gospodarki i każdego państwa, bo z pewnością niejeden kraj wyrobi sobie specjalność w czymś, co akurat będzie modne do importowania (jak chwilowo maseczki czy respiratory). Niemniej jednak należy liczyć się z tym, że ogółem handel spadnie, a co za tym idzie nie należy oczekiwać, że eksport będzie czynnikiem napędzającym gospodarkę.
Ten spadający import to nie jest oczywiście tylko efekt bardziej protekcjonistycznej polityki. To też po prostu odzwierciedlenie spadku globalnego popytu – im on jest mniejszy, tym eksport będzie mniejszy.
Podsumowanie
Gdyby popatrzeć teraz na wszystkie składniki wzrostu PKB razem, to zdecydowanie nie ma powodu do optymizmu. O ile perspektywa dotycząca inwestycji oraz eksportu może się zmienić, a wydatki rządowe raczej mocno się nie zmienią w stosunku do poziomu sprzed pandemii, tak prawdziwa siła napędowa gospodarki – konsumpcja – wydaje się, że będzie przeżywała długi kryzys. Jesteśmy po wielu latach nadmiernej konsumpcji i rynek wydaje się teraz robić brutalną i wieloletnią korektę naszych potrzeb. To zmiana dogłębna, rewidująca nasze przyzwyczajenia, racjonalizująca nasze wybory i hamująca nas przed wydawaniem pieniędzy.
Istnieje pewna szansa, że w miejsce potrzeb, które utraciliśmy wraz z koronawirusem, mogą pojawić się inne, które napędzą konsumpcję. Ale budowanie nowych potrzeb w ludziach trwa latami i nie należy na to liczyć w szybkim czasie.
Wracając do tytułowego pytania – czy gospodarka światowa wróci do normy sprzed koronawirusa – na to pytanie odpowiedź z duża dozą prawdopodobieństwa brzmi nie. Po pierwsze możemy wrócić co najwyżej do normalności sprzed wielu lat, gdy jeszcze konsumpcja tak nie szalała, a po drugie sama „normalność” uległa zmianie i minie kilka dobrych lat, zanim ludzie odzyskają optymizm, pewność siebie i przyzwyczajenia, które były z nami do marca 2020 roku. Jak to jest z każdą traumą – trzeba o niej zapomnieć, aby móc wrócić do takiego samego życia, jakie było wcześniej. I na pewno za parę lat zapomnimy – i światowa gospodarka również.
Komentarze
Sortuj według: Najistotniejsze
Nie ma jeszcze komentarzy. Skomentuj jako pierwszy i rozpocznij dyskusję