Na poniedziałkowej sesji rozpoczęły się notowania indeksu WIG-gry, który jak sama nazwa wskazuje jest benchmarkiem sektora gamingowego na warszawskiej giełdzie. Nowy indeks ma jednak dość istotny problem, który sprawia że trudno postrzegać go jako rzetelny wskaźnik koniunktury w branży game-dev na GPW.
Na warszawskiej giełdzie notowanych jest najwięcej spółek zajmujących się produkcją i dystrybucją gier video spośród wszystkich parkietów świata, można więc powiedzieć, że pod tym względem jesteśmy fenomenem, od zeszłego roku wyprzedzającym nawet Japonię. Trudno zatem dziwić się temu, że GPW Benchmark zdecydował się wprowadzić notowania pełnoprawnego indeksu sektorowego, skupiającego właśnie spółki gamingowe. Tym indeksem jest WIG-gry, w którego portfelu znalazło się dziewiętnaście spółek z branży notowanych na głównym parkiecie GPW (czyli wszystkie spółki gamingowe z tego rynku). Mimo, że nowy indeks oficjalnie ruszył na poniedziałkowej sesji (21 marca), to jego datą bazową, od której kalkulowane wstecz są notowania, jest ostatni dzień grudnia 2016 roku - wówczas jego wartość wynosiła 5175,40 punktów. Na otwarciu poniedziałkowej sesji jego wartość wynosiła natomiast 17 183,84 pkt., podczas gdy historyczne maksima z końca sierpnia 2020 roku to ponad 41 876 punktów. Swoją drogą, niemal 60% przecena w ciągu ostatnich dwudziestu miesięcy pokazuje jako drastycznie pogorszył się rynkowy sentyment w branży producentów gier na warszawskiej giełdzie. Nie można jednak zapominać o tym, że od początku 2017 roku do szczytu z końca sierpnia 2020 roku kalkulowany wstecz portfel indeksu WIG-gry zyskał ponad 7