Znaczna część inwestorów skoncentrowała się na najważniejszych wydarzeniach z otoczenia gospodarczo-geopolitycznego. Nic dziwnego, ludzka percepcja jest ograniczona. I mimo, że nawet gdybyśmy chcieli przyglądać się wszystkiemu, to i tak jest to niewykonalne. A nadmierne rozproszenie na wiele frontów może nawet pogorszyć wyniki osiągane z inwestycji.
W centrum uwagi naturalnie była polityka, w tym handlowa, prowadzona przez Donalda Trumpa. W tym przypadku doszło dosłownie do wysypu wydarzeń, które przyciągnęły uwagę inwestorów. Spór prawny w związku z orzeczeniem Sądu Handlu Międzynarodowego postępował w coraz bardziej. Doszło do podwojenia taryf na stal i aluminium do 50%. Inwestorzy zastanawiali się gorączkowo nad potencjalnym objęciem cłami sektorowymi nowych branż i wyczekiwali podpisania nowych bilateralnych porozumień handlowych z USA.
Wreszcie stało się jasne, że niebawem wejdzie w życie The One, Big, Beatiful Bill (OBBBA). A w OBBBA jest zaszyta mrożąca krew w żyłach Sekcja 899, która może doprowadzić do dorzucenia maksymalnie 20% dodatkowego podatku m. in. dla inwestorów uzyskujących dochody odsetkowe od obligacji i dywidendowe z akcji, o czym pisaliśmy ostatnio tutaj: https://www.fxmag.pl/gielda/wojna-kapitalowa-tuz-za-rogiem-moze-zadecydowac-jeden-zapis-w-ustawie.
Ponadto mieliśmy do czynienia z kolejną eskalacją w relacjach izraelsko-irańskich, czego efektem było wzajemne okładanie się obu państw różnego rodzaju pociskami. Cena za baryłkę ropy naftowej szalała w górę i w dół. Ryzyko, że konflikt przerodzi się w coś większego, stało się namacalne, o czym pisaliśmy tutaj: https://www.fxmag.pl/polityka/konsekwencje-moga-byc-wstrzasajace-co-dalej-z-konfliktem-izrael-iran.
Tyle historii w tak krótkim czasie jak na wnikliwą obserwację przez jednego człowieka, to naprawdę dużo. Tłem dla wojny izraelsko-irańskiej był uran, a właściwie jego potencjalne wykorzystanie w wersji militarnej w ramach perskiego programu nuklearnego, czemu chce się przeciwstawić Tel-Awiw. I właśnie uran jest bohaterem tej analizy, gdyż w tym segmencie biznesowym działo się ostatnio dużo.
Złoty dotyk Midasa w wykonaniu Donalda Trumpa
Popatrzmy na to, co się działo w ostatnich tygodniach, jeżeli chodzi o akcje szeroko pojętych spółek uranowych. Szeroko, gdyż mowa o przedstawicielach niemal całego łańcucha tworzenia wartości – od eksploracji i wydobycia rud uranu, poprzez ich przetwórstwo (w tym recykling), dostawy różnych komponentów do produkcji energii (w tym paliwa jądrowego), a skończywszy na sprzęcie używanym w procesie jej wytwarzania (w tym minireaktory).
W ciągu ostatnich 3 miesięcy indeks S&P 500 „przybrał na wadze” ok. 7%. Ktoś mógłby zasugerować, że to całkiem przyzwoita stopa zwrotu. Rzeczywiście, lecz pod warunkiem, że nie porówna się jej do zmian kursów spółek uranowych. Bo tam to się dopiero działo. Ceny niektórych firm zyskały trzycyfrowo (NuScale Power, Oklo), a w wielu przypadkach wzrosty wyniosły „wysokie” kilkadziesiąt procent. Mediana trzymiesięczna dla 13 firm uranowych wyniosła ok. 43%.
Stado radioaktywnych byków zostało przedstawione na poniższej infografice (w lewej górnej jej części są wyszczególnione stopy zwrotu), a rozszyfrowanie tickerów poszczególnych spółek znajduje się na innej infografice w dalszej części materiału.
Można przyjąć, że musiał być jakiś czynnik wpływu, który doprowadził do tego, iż korporacje z sektora uranowego zachowywały się tak wyśmienicie. Donald Trump bywa krytykowany za różne posunięcia, które czasami wprawiają rynki finansowe w osłupienie, lecz tym razem akcjonariusze firm uranowych zapewne piali z zachwytu, gdyż prezydenta Stanów Zjednoczonych cechował złoty dotyk króla Midasa.

Źródło: TradingView (data referencyjna 17.VI.2025, godz: 12:30 czasu polskiego)
Cztery rozporządzenia Trumpa mają zmienić oblicze energetyki jądrowej
23 maja br. szef administracji republikańskiej wydał 4 rozporządzenia wykonawcze, które odnoszą się do przemysłu energetyki jądrowej. I wygląda na to, że te decyzje mogły nie tylko oddziaływać krótkoterminowo na percepcję branży przez inwestorów.
Zwróćmy uwagę na to, że na powyższej infografice widać dwa wystrzały kursów spółek uranowych. Pierwszy nastąpił z chwilą, gdy prezydent USA podpisał wspomniane akty prawne, a do drugiego doszło maksymalnie parę dni temu, choć był on nieco słabszy niż pierwszy. To oznaczałoby, że paliwo do wzrostów branży uranowej nie wyczerpało się, a inwestorzy wciąż widzą przestrzeń do kontynuacji zwyżki.
Co dokładnie zawierają rozporządzenia, że inwestorzy są wciąż pod ich wrażeniem? Jest parę kluczowych pomysłów, żeby usprawnić działanie amerykańskiej energetyki jądrowej. Donald Trump chce, żeby Departament Energii (DOE) przyspieszył proces licencyjny dla nowych reaktorów jądrowych (nowobudowanych i reaktywowanych po zaprzestaniu produkcji). Ma on wynieść zamiast obecnych kilku lat tylko 18 miesięcy od złożenia wniosku o dopuszczenia reaktora do działania.
Uwaga prezydenta skupiła się również na kwestiach związanych z recyklingiem. Stany Zjednoczone nie poddawały temu procesowi, ani nie przetwarzały ponownie komercyjnych zużytych paliw jądrowych od lat 70. poprzedniego stulecia. DOE ma za zadanie znaleźć sposoby na skuteczny transfer zużytego paliwa jądrowego z komercyjnych reaktorów lekkowodnych do zakładu przetwarzania i recyklingu.
Stawiam sprawę jasno: ma być 4 razy więcej mocy
Choć Stany Zjednoczone są największym producentem energii jądrowej na świecie, to tylko trzy komercyjne reaktory jądrowe w tym kraju zostały ukończone w tym wieku. Tak powolne tempo oddawania nowych jednostek energetycznych ma się skończyć, bo tego wymaga powaga momentu dziejowego. Trump zadekretował, że amerykańska zainstalowana w energetyce jądrowej, która wynosi aktualnie ok. 100 gigawatów (GW), ma wzrosnąć do 400 GW w 2050 r.

Źródło: opracowanie własne na podstawie Nuclear Energy Insitute
Przy czym nie należy zapominać, że papier jak zawsze cierpliwy, zniesie najbardziej szalone pomysły, ale w tym miejscu należy postawić bolesne pytanie: przy założeniu, że będą fundusze finansowe na rozbudowę mocy, a proces certyfikacji nowych reaktorów okaże się sprawny, to skąd Stany Zjednoczone wezmą oktatlenek triuranu (U3O8), skoro zależą w tej mierze niemal w 100% od reszty świata, w tym Kanady, z którą są skonfliktowani na tle polityki handlowej i protekcjonalnego traktowania swojego północnego sąsiada jako 51. stanu? Bo chyba nie z Rosji?
Zresztą nawet, gdyby taki pomysł zrodził się, to nie przypuszczam, żeby Kreml nadto kwapił się do współpracy z USA w zakresie eksportu, bo sam ma swoje potężne potrzeby, a do tego warto jeszcze zabezpieczyć sobie rezerwę strategiczną.
Pomysł świetny, ale jego wykonalność już nie
Przeprowadźmy proste studium wykonalności pomysłu 4-krotnego zwiększenia mocy zainstalowanych w Stanach Zjednoczonych. Z danych EIA wynika, że w 2023 r. potrzeby roczne amerykańskiej energetyki jądrowej wyniosły 48,6 mln funtów oktatlenku triuranu, co w przeliczeniu na tony dawało 24,3 tys. ton U3O8.
Z 1 tony uranu uzyskuje się 1,18 tony oktatlenku, co znaczyłoby, że coroczne zapotrzebowanie przemysłu USA zamyka się kwotą 20,6 tys. ton uranu. To nieco mniej niż wydobywa największy producent surowca na świecie – Kazachstan.
Stosując regułę kciuka pomnóżmy tę potrzebę razy cztery. Wyszłoby ponad 80 tys. ton uranu, podczas gdy na świecie obecnie wydobywa się niespełna 50 tys. ton. Oczywiście to spore uproszczenie z różnych względów, choćby z tego powodu, że zakładam jedynie obsługę istniejących bloków. Według IEA na każdy gigawat mocy przypada rutynowo 150 t uranu rocznie, ale aż 300-450 t uranu trzeba brać pod uwagę przy pierwszym załadunku paliwa, gdy uruchamia się produkcję energii.
Być może do 2050 r. technologia jądrowa pójdzie naprzód i zmniejszy się surowcożerność branży. Szansą może okazać się szersze wykorzystanie rynku wtórnego (niekopalnianego) do pozyskania paliwa jądrowego, czyli m. in. z uranu i plutonu pochodzących z recyklingu ze zużytego paliwa, ponownie wzbogaconego zubożonego uranu, uranu pozyskanego ze starej broni czy plutonu klasy niewojskowej.
Ale przedstawione obliczenia i tak pokazują moim zdaniem, że coś w planie Trumpa co do wykonalności rodzi wątpliwości.

Najprościej zwiększyć wydobycie, bo rezerwy uranu są
A już teraz bilans popytowo-podażowy jest ujemny. I to od lat. Popyt globalny (nazwany „world requirements” na poniższej infografice) przewyższa o mniej więcej ¼ podaż z kopalni (nie uwzględniam istniejących zapasów, ani odzysku wtórnego).
A firmy wydobywcze, które dotknęło to, że w połowie poprzedniej dekady popyt i podaż niemal zrównały się, jakoś nie spieszą się z budową nowych kompleksów górniczych. Dlaczego?

Źródło: World Nuclear Association
Bo to nie taka prosta sprawa. Według szacunków eksperckich na świecie mamy 5 925 700 ton uranu w postaci zasobów o uzasadnionym stopniu pewności i zasobów domniemanych, co przy absurdalnym założeniu, że zasoby domniemane w 100% przejdą do kategorii o uzasadnionym stopniu pewności, i wydobyciu osiągniętym w 2022 r., dawałoby rezerwę wydobywczą na 120 lat.

Źródło: World Nuclear Association
Fajnie to może i brzmi teoretycznie, lecz jest dalekie od prawdy. Bo każdy dyrektor generalny uranowej firmy poszukiwawczo-wydobywczej natychmiast postawi sobie kardynalne pytanie: jak będzie wyglądało otoczenie gospodarcze za kilkanaście lat. A przy obecnym poziomie niepewności gospodarczej, który jest najwyższy od 1900 r., pytanie to stanie się jeszcze bardziej palące.
Budowa kopalni w większości przypadków to nie jest szast-prast jak w przypadku odkrywki litowej, że po góra kilku latach „odpalamy” wydobycie. Tak dobrze nie ma. Najwybitniejsi w górnictwie uranu są w stanie przejść od fazy planowania do uruchomienia produkcji w ciągu 10 lat. Zwykle to jednak trwa sporo dłużej. I „wysokie” kilkanaście lat jest raczej normą niż wyjątkiem.
Podobnie zresztą jak w przypadku innych metali. Przykładem może być górnictwo miedzi, niklu, cynku czy złota, co zostało pokazane w podziale na cykle procesowe na poniższej infografice.

Źródło: S&P Global
Inwestorzy zaczynają wierzyć w świetlaną przyszłość uranu
Wielu górników uranowych stanie przed pewnym dylematem. Czy opłaca im się zwiększać wydobycie, czy może jednak ostrożnie do tego podejść, czyli powoli rozbudowywać moce, a przede wszystkim czerpać korzyści ze wzrostu ceny za jednostkę wagową surowca. Drugi wariant jest mi bliższy, gdyż skokowe zwiększenie wydobycia jest obarczone większym ryzykiem wyłożenia się biznesowego.
Od początku tego roku cena uranu znajdowała się do marca w defensywie. Od kwietnia br. doszło jednak do znaczącej poprawy, gdyż część inwestorów zaczęła dyskontować nadchodzące rozporządzenia wykonawcze Trumpa. A kulminacją była ostatnia sesja, gdy kontrakty terminowe na uran zyskały w trakcie jednego dnia ponad 9%.
Stało się to po tym, gdy na rynek napłynęła informacja, że Sprott Physical Uranium Trust kupi fizyczny uran o wartości ok. 200 mln dol. na potrzeby nowego funduszu. To dwukrotnie więcej niż ten największy fundusz uranowy na świecie sygnalizował wcześniej, prezentując pomysł utworzenia wehikułu inwestycyjnego w ramach umowy z Canaccord Genuity. Taki nadpopyt jednoznacznie ilustruje to, że wielu inwestorów widzi obiecujące perspektywy uranowe.
Pewien wpływ miała na to też nieco wcześniejsza deklaracja kazachskiego Kazatomprom (globalny górnik numer jeden), że osiągnie on średnią produkcję na poziomie 14 mln funtów, czyli prawie 20% poniżej prognoz ogłoszonych na koniec 2023 r.

Źródło: TradingEconomics
Czerwony Smok zieje siarką po plecach
W gruncie rzeczy prezydent Trump nie miał innego wyjścia, jak postawić na rozwój energetyki jądrowej. Dlatego nie stanowi to nadmiernego zaskoczenia dla tych, którzy przyglądają się branży.
Chińczycy, największy rywal Amerykanów w walce o światową hegemonię, chcą zwiększyć do 2040 r. moc swoich elektrowni jądrowych do 200 GW. To przejaw transformacji energetycznej Państwa Środka, które zamierza zapewnić sobie jak najtańszą energię i jednocześnie zmniejszyć udział w miksie węglowych kopciuchów. A to kolejny krok do wzmocnienia swojej przewagi konkurencyjnej.
Być może na wyobraźnię ekipy Donalda Trumpa podziałał ostatecznie fakt oddania w maju 10 nowych reaktorów w Chinach. Choć był to być może jedynie spontaniczny impuls wpływający na posunięcia administracji republikańskiej, to gdy się popatrzy na politykę władz Państwa Środka, to parę rzeczy staje się oczywistych.
Chiny zamierzają zbudować 150 nowych reaktorów jądrowych w latach 2020-2035, przy czym ok. 30 jest obecnie w budowie. Czynią to przy tym szybko. Zamiast 11 lat, jak to wygląda na świecie, średni czas budowy reaktora przez Pekin to maksymalnie 7 lat, a czasami krócej (średnia dla jednostek, które weszły do służby po 2010 r.).
Nie dotyczy to wyłącznie budowli na potrzeby wewnętrzne. Imponujące tempo cechuje również sprzedaż eksportową – przykładowo Chińczycy postawili 6 reaktorów w Pakistanie (projekty Chasnupp i Karachi) w ciągu 5,5-6 lat każdy. To sprawia, że rośnie popyt na usługi chińskie, co przekłada się na wypieranie z rynku dotychczasowych „tłustych kotów”.
Chiny rozpoczęły też eksploatację pierwszego na świecie reaktora jądrowego IV generacji. To olbrzymi projekt Shidao Bay-1, oddany do użytku w grudniu 2023. Ogólnie rzecz biorąc, analitycy sądzą, że Chiny prawdopodobnie wyprzedzają Stany Zjednoczone o 10 do 15 lat pod względem zdolności do rozmieszczenia reaktorów jądrowych IV generacji na dużą skalę.
To robi na tyle duże wrażenie, że Jacopo Buongiorno, profesor inżynierii jądrowej Massachusetts Institute of Technology, stwierdził, iż Chiny są de facto światowym liderem w technologii jądrowej.

Źródło: Foro Nuclear
Jak wygląda plejada spółek uranowych?
Świat zmienia swoje oblicze energetyczne. O tragedii w japońskiej Fukushimie mało kto już zdaje się pamiętać. Dążenie do dekarbonizacji planety oraz do jak najtańszych i nieuzależnionych od kaprysów pogody źródeł energii stało się wyznacznikiem dla decydentów. A przy takim podejściu energetyka jądrowa pasuje jak ulał.
Moim zdaniem firmy sektora mogą stanowić w długiej perspektywie interesujące dopełnienie dla dobrze zdywersyfikowanego portfela inwestycyjnego. Słowo „długiej” jest tutaj kluczem, bowiem jak spojrzymy na poniższą infografikę, to ewidentnie da się zauważyć, że obecne kursy akcji spółek uranowych w wielu przypadkach są powyżej poziomów docelowych wyznaczonych przez analityków firm inwestycyjnych na najbliższe 12 miesięcy.
Według mnie to nie jest sektor dla każdego. Na tej infografice mamy też zmianę kursów w ciągu jednego miesiąca (1M), trzech miesięcy (3M), od początku roku (YTD) i dwunastu miesięcy (12M). Porównajmy minimum i maksimum stóp zwrotu.
Rozpiętość zmian jest olbrzymia, a zatem to papiery dla inwestorów, którzy rozumieją, jakie kuku mogą zrobić obsunięcia (ang. drawdown). Przy takich drawdownach naprawdę trzeba mocnych nerwów, żeby nie wpaść w panikę.

Źródło: opracowanie własne na podstawie FactSet (data referencyjna 16.VI.2025, kursy z zamknięcia sesji)
Dla tych, którzy wolą żeglować po bardziej spokojnych wodach, pozostają ETF-y. Nie jest ich wiele. Dla polskich inwestorów jest dostępnych pięć (formuła UCITS). Wchodzą w skład funduszy z rodzin VanEck, HANetf, Global X i WisdomTree. Roczna opłata za zarządzanie waha się w przedziale 0,45-0,85%.
Czytaj także: Nie mamy polityki gospodarczej w Polsce – grzmi znany ekonomista
Komentarze
Sortuj według: Najistotniejsze
Nie ma jeszcze komentarzy. Skomentuj jako pierwszy i rozpocznij dyskusję