W listopadzie nowym liderem europejskiej inflacji stały się Węgry, wyprzedzając nawet kraje bałtyckie. Co ciekawe, niemal w całej Unii Europejskiej inflacja nieznacznie odpuściła, jednak na Węgrzech wyznaczyła nowy szczyt, który niemal na pewno zostanie przebity już w grudniu. Premier Viktor Orban wciąż konsekwentnie obarcza winą za rosnące ceny Komisje Europejską i unijne sankcje na Rosję, nie wspominając o tym, że to Moskwa mogłaby być w jakikolwiek sposób winna za zamieszanie na rynku surowców energetycznych. Nie mówiąc już o krótkowzrocznej polityce jego rządu, której Węgry stały się zakładnikiem.
Na skróty:
- inflacja konsumencka na Węgrzech po raz kolejny wzrosła i była wyższa od oczekiwań: wskaźnik CPI wyniósł 22,5% r/r i był najwyższy od ponad 25 lat
- ceny żywności wzrosły o niemal 44% r/r, a ceny energii o 66% w perspektywie roku
- po raz kolejny inflacja bazowa wyprzedziła wskaźnik CPI, notując poziom 24% r/r w listopadzie
- jest to skutek rządowych programów antyinflacyjnych, wprowadzonych przez Viktora Orbana
- Dlaczego Węgry mają - znacznie większy niż inne kraje regionu - problem z rosnącymi cenami?
Węgry przeganiają państwa bałtyckie pod względem inflacji
W czwartek poznaliśmy dane na temat inflacji na Węgrzech w listopadzie, które po raz kolejny pokazały jak duże problemy ma tamtejsza gospodarka. Listopadowy odczyt węgierskiej inflacji wskazał dynamikę wzrostu cen konsumpcyjnych o 22,5% rok do roku. To nowy tegoroczny rekord wskaźnika CPI na Węgrzech i poziom niespotykany od 1997 roku. Listopadowa inflacja jest nie tylko wyższa od wszystkich odczytów z ostatnich 25 lat, ale również od oczekiwań analityków, którzy spodziewali się dynamiki wzrostu cen na poziomie 22,3% r/r, czyli nieznacznie wyższym niż w październiku, kiedy węgierski CPI wyniósł 21,1% w porównaniu do poprzedniego roku.
Kontynuacja trendu wzrostowego inflacji na Węgrzech jest o tyle niepokojąca, że listopadowe odczyty niemal wszystkich krajów Unii Europejskiej wskazały na mniej lub bardziej istotny spadek dynamiki wzrostu cen. Największy spadek tempa wzrostu cen zanotowała Holandia - do 11,2% r/r w listopadzie z 16,8% r/r w październiku. Inflacja zauważalnie odpuściła też w Hiszpanii, gdzie listopadowy wskaźnik HICP wyniósł 6,6% r/r, wobec 7,3% r/r w październiku i listopadowych oczekiwań analityków na poziomie 7,1% r/r. Tempo wzrostu cen w listopadzie spadło też w Niemczech (CPI: 10% r/r, wobec 10,4% w październiku), no i oczywiście w Polsce, gdzie inflacja w listopadzie wyhamowała do 17,4% r/r z 17,9% r/r w poprzednim miesiącu.
W listopadowym odczycie inflacji na Węgrzech w oczy rzuca się przede wszystkim gigantyczny wzrost cen żywności - w ciągu roku ta kluczowa kategoria koszyka inflacyjnego zanotowała wzrost o niespotykane nigdzie indziej w UE 43,8%. Jeszcze mocniej w górę poszły ceny energii dla gospodarstw domowych, mowa bowiem o wzroście na poziomie 66% w porównaniu do listopada zeszłego roku. Sam gaz ziemny w ciągu roku podrożał o niemal 125%.
Swoistą ekonomiczną aberracją jest natomiast wskaźnik inflacji bazowej, czyli z wyłączeniem cen żywności, energii i paliw, który po raz kolejny jest… wyższy od wskaźnika CPI. W listopadzie inflacja bazowa na Węgrzech wyniosła równe 24% rok do roku. Ta dość niespotykana sytuacja (w standardowych warunkach gospodarczych inflacja bazowa jest zazwyczaj niższa od wskaźnika inflacji konsumenckiej) jest przede wszystkim skutkiem dość radykalnych rządowych programów, mających ograniczać wzrost cen, które teraz będą odbijać się czkawką rządowi Viktora Orbana. A w zasadzie dzieje się tak już od dłuższego czasu, co doprowadziło do tego, że Węgry przegoniły pod względem inflacji kraje bałtyckie.
Czytaj również: Węgry podnoszą stopy zdecydowanie mocniej od oczekiwań. Jaka jest reakcja forinta (HUF)?
Rządy twardej ręki nie chronią przed drożyzną
Samo obserwowanie kolejnych, coraz wyższych odczytów inflacji konsumenckiej u naszych „bratanków” w tempie, które chyba już wymknęło się spod kontroli, byłoby bezcelowe bez próby zrozumienia skąd biorą się węgierskie problemy. Jak bowiem mogło dojść do tego, że kraj z własną walutą, prowadzący niezależną politykę monetarną, wyprzedził pod względem inflacji państwa bałtyckie, których walutą jest euro i które przez to są zdane niemal wyłącznie na decyzje Europejskiego Banku Centralnego?
Jak to możliwe, że Węgry, które rozpoczęły cykl podnoszenia stóp procentowych kilka miesięcy wcześniej niż zdecydował się na to Narodowy Bank Polski i które co najmniej przez pierwszą połowę tego roku miały inflację pod względną kontrolą, są teraz w takich tarapatach?
Warto przypomnieć, że np. jeszcze w czerwcu inflacja konsumencka w Polsce wynosiła 15,5% r/r, podczas gdy na Węgrzech było to zaledwie 11,7% r/r. W sierpniu inflacja CPI nad Wisłą wynosiła 16,1% r/r, podczas gdy na Węgrzech było to 15,6% r/r. Nagły skok węgierskiej inflacji miał miejsce we wrześniu - wtedy wskaźnik CPI dość niespodziewanie wystrzelił do ponad 20% (u nas inflacja wyniosła wtedy „zaledwie” 17,2% r/r). Był to m.in. skutek zmian w rządowym programie dopłat do cen prądu i gazu, który został od sierpnia zmodyfikowany w taki sposób, że kwalifikowały się do niego niemal wyłącznie gospodarstwa domowe i to w ograniczonym zakresie. Doprowadziło to wówczas do wzrostu cen gazu o ponad 120% rok do roku, a prądu o niemal 29% r/r. Już wtedy żywność na Węgrzech drożała w tempie ponad 35% wobec poprzedniego roku i to mimo obowiązywania od lutego rządowych limitów cen na pięć podstawowych produktów spożywczych, co było jednym z elementów „kiełbasy wyborczej” przed wyborami parlamentarnymi, które odbyły się w kwietniu.
Węgrom nie służy też jednoznacznie prorosyjski kierunek polityki energetycznej, konsekwentnie utrzymywany w obecnych warunkach. Orban i czołowi politycy rządzącej koalicji Fidesz-KDNP są znani z wypowiedzi obarczających winą za zawirowania na rynku energetycznym… europejskie sankcje na Rosję, ale już nie agresję samej Rosji na Ukrainę. Wisienką na torcie jest nowy, piętnastoletni kontrakt na dostawy gazu podpisany z rosyjskim Gazpromem. Orban zapewniał, że dzięki niemu Węgry będą kupować gaz za zaledwie 20% jego ceny rynkowej. Problem w tym, że rządowe zapewnienia w kwestii „okazyjnej ceny” okazały się nieprawdziwe, co potwierdzają dane Węgierskiego Urzędu Statystycznego, a co więcej… Budapeszt kupuje gaz od Rosji po wyższej cenie niż średnia stawek europejskich kontraktów terminowych na ten surowiec z ostatnich tygodni.
Zobacz także: Węgry: zielone światło dla Rosatomu w Paks
To jeszcze nie szczyt
Listopadowa inflacja to jednak nie koniec rosnącej dynamiki cen na Węgrzech. Nic nie wskazuje na to, by wskaźnik CPI w kolejnych miesiącach miał spadać i to nawet biorąc pod uwagę stosunkowo mało istotny fakt, że miesięczna dynamika wzrostu cen w poprzednim miesiącu nieznacznie wyhamowała - z równych 2% m/m w październiku do 1,8% m/m w listopadzie.
Za dalszymi wzrostami cen przemawia przede wszystkim zniesienie obowiązującego ponad rok maksymalnego limit cen na stacjach paliw. Stało się to w środę 7 grudnia, na wniosek węgierskiego koncernu paliwowego MOL (notowanego również na warszawskiej giełdzie), do czego przychylił się węgierski rząd. Głównym powodem zniesienia sztucznie zaniżonych cen na stacjach paliw było wejście w życie unijnych sankcji na rosyjską ropę naftową (w tym cen maksymalnych na import), od której Węgry są niemal całkowicie uzależnione. Już w poniedziałek pojawiały się doniesienia o brakach na stacjach paliw i ogromnych kolejkach do dystrybutorów. Do wcześniejszych problemów z importem wystarczającej ilości surowca, koniecznej do zaspokojenia popytu przyczynił się jednak sam rząd Viktora Orbana i trudno twierdzić, że nie było to łatwe do przewidzenia. Ustawowy limit maksymalnych cen paliw na węgierskich stacjach wynosił od listopada zeszłego roku 480 forintów za litr, czyli ok. 5,50 PLN. Na reakcję zagranicznych koncernów paliwowych nie trzeba było długo czekać - ograniczyły one dostawy benzyny i oleju napędowego do minimum, a w główny ciężar zaspokojenia popytu spadł na państwowy koncern MOL. W listopadzie MOL obsługiwał 85% całego wewnętrznego rynku, a zagraniczni importerzy nie byli zainteresowani sprzedawaniem paliw o kilkadziesiąt procent taniej niż poza granicami Węgier. W ostatnim czasie spółka musiała importować ponad 30% paliw, aby pokryć bieżące zapotrzebowanie na stacjach. Sytuację pogorszyło uszkodzenie rurociągu Przyjaźń w połowie października i będące konsekwencją awarii ograniczenie produkcji w rafinerii Danube, a także trwające prace konserwacyjne w rafinerii w Szazhalombatta, które ograniczają moce produkcyjne o połowę.
W ostatnich dniach stało się więc jasne, że dalsze utrzymanie limitów cen na stacjach doprowadzi do paraliżu komunikacyjnego kraju. Na początku grudnia koncern MOL wydał oświadczenie, w którym ostrzegał przed tym, że ciągłość dostaw paliw na Węgrzech jest zagrożona, co tylko przyśpieszyło swoisty „run na stacje paliw”, co w znacznie mniejszej skali mogliśmy obserwować w Polsce na przełomie lutego i marca, tuż po rosyjskiej agresji na Ukrainę Po zniesieniu rządowych limitów ceny na węgierskich stacjach skoczyły o ponad 30% w przypadku benzyny (do ok. 640 forintów) i o ok. 45% w przypadku diesla (z 480 do ok. 700 forintów).
To oznacza tylko jedno - inflacja w grudniu niemal na pewno wyznaczy nowy rekord, a pierwszy kwartał przyszłego roku dla Węgrów może być naprawdę ciężki.
Czytaj także: Węgrzy zacieśniają politykę pieniężną: kurs forinta (HUF) umocnił się [dziennik rynkowy]
Orban zakładnikiem własnej polityki
Skrajny interwencjonizm węgierskiego rządu w kwestii odgórnego regulowania cen już od kilku miesięcy pokazuje swoje konsekwencje. We wtorek sam prezes Węgierskiego Banku Centralnego Gyorgy Matolcsy skrytykował krótkowzroczne działania koalicji rządzącej, w tym szczególnie limity cen, nawołując do ich zniesienia. Dodał, że działania rządu są całkowicie przeciwstawne polityce zacieśniania monetarnego, prowadzonej od czerwca zeszłego roku przez bank centralny i uniemożliwiają realną walkę z inflacją. Dotkliwym ciosem w retorykę Orbana mogą być też słowa prezesa Węgierskiego Banku Centralnego, wskazujące na przyczyny inflacji - wbrew partyjnemu przekazowi, za rosnące ceny na Węgrzech nie jest odpowiedzialna Komisja Europejska nakładająca sankcję na Rosję, lecz rosnące ceny energii i sama polityka rządu.
Komentarze
Sortuj według: Najistotniejsze
Nie ma jeszcze komentarzy. Skomentuj jako pierwszy i rozpocznij dyskusję