Od kilku tygodni administracja prezydenta Donalda Trumpa próbuje poukładać świat tak, jak powinien on funkcjonować według jej wizji. W ramach tych działań znajdują się również nowe pomysły na relacje handlowe z partnerami amerykańskimi. Najpierw na celownik ekipy Trumpa trafiły Chiny, Kanada i Meksyk. Jutro zapewne w życie wejdą wysokie cła na dobra pochodzące z krajów sąsiedzkich – Kanady i Meksyku. Mija bowiem miesięczny termin moratorium, które zawieszało ich stosowanie.
Z wypowiedzi urzędującego prezydenta wynika, że w kolejce są następne państwa. Dotyczy to m.in. krajów zrzeszonych w Unii Europejskiej. Oburzenie Trumpa budzi jego wewnętrzne przekonanie, że Wspólnota została powołana do życia, aby „wyrolować” Stany Zjednoczone. Z tego powodu głowa państwa zapowiedziała, że nosi się z zamiarem nałożenia ceł na produkty z UE.
"Ogłosimy to bardzo szybko" – powiedział 26 lutego br. dziennikarzom podczas spotkania z członkami swojego gabinetu. "Ogólnie rzecz biorąc, będzie to 25% i będzie to dotyczyło samochodów i wszystkich innych rzeczy" - dodał.
Wygląda zatem na to, że USA zamierzają skoncentrować też uwagę na swoich największym partnerze handlowym – UE, z którym odnotowują największy deficyt handlowy. Tym samym administracja republikańska rządząca Ameryką od 20 stycznia br. podjęłaby się uregulowania relacji z czterema największymi partnerami – Meksykiem (numer 2), Chinami (numer 3) i Kanadą (numer 4).

Źródło: Aprecitas Economics
Na dniach wchodzą taryfy na stal i aluminium, ale to nie zatrzęsie UE
Zanim wejdą być może w życie zapowiedziane taryfy w wysokości 25% wobec UE, to od 12 marca br. Stany Zjednoczone postanowiły, że identyczną stawką będzie obłożony cłem import stali i aluminium z wszystkich państw świata, czyli także europejskich. To nie powinien być jednak poważny cios dla kondycji unijnej gospodarki.
„10 lutego prezydent Trump podpisał rozporządzenia wykonawcze ponownie wprowadzające cła z 2018 r. na stal i aluminium w wysokości 25%. Szacujemy, że eksport UE w kategoriach Zharmonizowanego Systemu (HS) jest wart około 9 mld EUR, co odpowiada około 0,05% PKB całego regionu i głównych państw członkowskich strefy euro. Dlatego też spodziewamy się ograniczonych skutków dla PKB strefy euro wynikających z niższego eksportu netto w wyniku 25% cła” – skomentowali nadchodzące taryfy na stal i aluminium analitycy Goldman Sachs.

Źródło: Aprecitas Economics.
Największymi poszkodowanymi nowych ceł na wyroby stalowe i z aluminium staną się gospodarki pozaeuropejskie. Te, które nie zrezygnują z eksportu do USA, pewnie będą starać się przerzucić koszt podwyżki taryfowej na odbiorcę końcowego. Odczuć to mogą zwykli konsumenci.
Cena aluminium ma znaczenie na przykład dla producentów napojów chłodzących sprzedawanych w puszkach. Wewnętrzna podaż z fabryk amerykańskich zaspokaja 47% całości zapotrzebowania (według danych US Geological Survey za 2024 r.). Dlatego siłą rzeczy importu aluminium do USA będzie trwał, mimo że stanie się ono droższe.
To pewien dylemat dla takich firm jak Coca-Cola, Pepsico czy Keurig DrPepper. Miks opakowaniowy dla Coca-Coli w 2023 r. wyglądał następująco: 50% plastikowe butelki, 25% aluminiowe puszki, a pozostałe 25% szkło. Według szacunków analityków koszt jednej puszki wynosi 4 centy za sztukę, co oznacza, że podwyżka o ¼ do 5 centów może nie zostać dokładnie zauważona przez konsumentów.
Mimo to James Quincey, CEO Coca-Coli, podczas konferencji z 11 lutego br., gdy spółka prezentowała wyniki finansowe za IV kw. 2024., zasugerował, że firma może odejść od stosowania aluminium i zwiększyć produkcję innych materiałów opakowaniowych, aby zapewnić przystępność cenową i zaspokoić popyt konsumentów. Czyżby to oznaczało, że nie uświadczy się już napojów w puszkach? Chyba nie, to zbyt czarny scenariusz moim zdaniem.
Premier Tusk uspokaja
Kwestia wprowadzenia wysokich 25% ceł na towary z UE przez Stany Zjednoczone stanowi również przedmiot refleksji decydentów. Do sprawy odniósł się 27 lutego br. Donald Tusk. Premier wyznał, że bardzo szybko poprosił o raport na temat tego, kto ucierpi najbardziej na tych ewentualnych cłach, a także tego, na ile zagrożony nimi jest polski przemysł.
„Na pewno to będzie dotkliwe, no bo jesteśmy kooperantami, jeśli chodzi o przemysł samochodowy. Jeśli chodzi o skalę, to nie przekroczy to wpływu rzędu 0,1% PKB w Polsce" — oznajmił Tusk.
Jak ta kwota została wyliczona nie wiadomo. Zakładając, że jest to prawidłowy szacunek, to nasza gospodarka rzeczywiście nie odczuje nadmiernie nowych planów taryfowych Trumpa. Konsensus analityczny na ten i przyszły rok zakłada, że polskie realne PKB będzie rosnąć w tempie ponad 3% rdr. Zdjęcie z tej dynamiki 0,1 pp, to zdecydowanie nie stanowi wielkiego dramatu.
25% cło spowoduje łagodną recesję w strefie euro
Ekonomiści niderlandzkiego ABN Amro zbadali, jaki wpływ na wzrost gospodarczy i inflację miałaby zapowiadana taryfa celna w wysokości 25%. Wnioski są pesymistyczne zarówno dla Europy posługującej się na co dzień euro, ale także Stanów Zjednoczonych.
„W przypadku strefy euro szacujemy, że w ciągu najbliższych dwóch lat PKB spadnie o 1,3 pp, jeśli zostanie nałożona uniwersalna taryfa celna w wysokości 25%. Eksport do USA stanowi około 3% PKB, a taki skok ceł prawdopodobnie znacznie zmniejszy eksport. Na przykład Komisja Europejska oszacowała, że powszechne 10% cło na cały import z USA (pierwotna propozycja Trumpa) mogłoby zmniejszyć eksport o 1/3. Ogólnie rzecz biorąc, uważamy, że 25% cło prawdopodobnie wpędzi strefę euro w łagodną recesję, w porównaniu z naszym obecnym scenariuszem bazowym, jakim jest spowolnienie wzrostu gospodarczego w dalszej części tego roku” – wyjaśnili analitycy ABN Amro.
Specjaliści instytucji finansowej z Amsterdamu przeprowadzili również symulację oddziaływania podwyższonych taryf na gospodarkę amerykańską dla trzech scenariuszy – wojna na całego (UE/Kanada/Meksyk) i wojny punktowe (tylko z UE lub tylko z Kanadą i Meksykiem). Najgorsze skutki zdaniem ABN Amro miałaby oczywiście wojna na całego. Amerykański PKB straciłby wtedy 1,7 pp, natomiast stopa inflacji poszłaby w górę o 1,3 pp.
To oznaczałoby istotne spowolnienie wzrostu gospodarczego za oceanem. A do tego coraz mniej prawdopodobna stałaby się kontynuacja dalszego obniżania stopy oprocentowania funduszy federalnych przez Rezerwę, co zostało zapoczątkowane we wrześniu ubiegłego roku.
Już teraz mowa co najwyżej o cięciu o 25 pb po grudniowym wystąpieniu Jerome’a Powella, który wyraźnie stonował oczekiwania inwestorów. Gdyby rozpętała się wojna celna, to ten scenariusz mógłby przestać być aktualny, a niewykluczone, że oczekiwania rynków przesunęłyby się nawet w kierunku… zacieśniania polityki pieniężnej przez amerykańskie władze monetarne.

Źródło: ABN Amro
Który sektor najbardziej ucierpi na wojnie celnej w Europie?
Odczuwalność wyższych stawek celnych dla przedsiębiorstw ze Starego Kontynentu nie będzie jednolita. Wiele zależy od dwóch czynników: stopnia zastępowalności eksportowanych produktów (na osi Y na poniższej infografice) i aktualnego poziomu obciążenia taryfowego (na osi X na poniższej infografice). Do tego liczy się również poziom wartości eksportu sektora w całości sprzedaży do Ameryki (im większe kółko na poniższej infografice, tym większy eksport z UE).
Wiele firm jest wystawionych na ryzyko substytucji. Polega ono na tym, że odbiorca towarów może z jakiegokolwiek powodu (najczęściej chodzi o cenę, ciągłość dostaw, jakość) zrezygnować z danego dostawcy i poszukać innego kooperanta. Zwykle da się to uczynić, choć istnieją dobra oparte na wysublimowanych technologiach i prawach intelektualnych, które trudno zastąpić lub jest to wręcz niemożliwe.
Im wyższy poziom specjalizacji, tym trudniej w sposób niezakłócony zrezygnować z dotychczasowego dostawcy – według szacunków ekonomistów hiszpańskiego CaixaBank dotyczy to przede wszystkim europejskich firm z przemysłu chemicznego, optycznego, meblarskiego i maszynowego. Wszystkie te branże są obecnie łagodnie obłożone cłami (ok. 1%).
W dużo trudniejszej sytuacji są spółki, która działają w branżach o niskim poziomie specjalizacji, a zatem ich produkty da się bezproblemowo zastąpić innymi. W tym kręgu znajdują się w szczególności firmy zajmujące się hodowlą zwierząt i uprawą roślin, eksportem minerałów, wyrobów drzewnych, tekstylnych, spożywczych i gumowych.

Źródło: CaixaBank
Najbardziej zagrożeni europejscy setnicy
Na potrzeby tej analizy przejrzałem dane finansowe dla ponad 30 europejskich firm – bez względu na to, czy były one zlokalizowane na terenie UE, czy poza nią. Warunkiem selekcji było spełnienie kryterium kapitalizacji rynkowej akcji w wysokości co najmniej 100 mld dolarów.
W efekcie zestawienie zdominowały spółki z Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwajcarii, Niderlandów i Irlandii. Pojedynczych przedstawicieli w gronie setników miały jeszcze Szwecja, Hiszpania i Belgia.
Kto się powinien mieć najbardziej na baczności ze względu na to, że największy odsetek sprzedaży pochodzi ze Stanów Zjednoczonych? Najbardziej uzależnione od Ameryki są przede wszystkim korporacje z szeroko pojętej branży ochrony zdrowia – farmaceutycznej (Novo Nordisk, Roche, AstraZeneca, Sanofi), urządzeń i akcesoriów medycznych (Medtronic, EssilorLuxotica).

Źródło: opracowanie własne na podstawie FactSet
Zobacz również: Krach ukraińskich spółek na GPW. Nie ma kart na wzrosty
Komentarze
Sortuj według: Najistotniejsze
Nie ma jeszcze komentarzy. Skomentuj jako pierwszy i rozpocznij dyskusję