Reklama
WIG0,00+0,00%
WIG202 422,53+1,16%
EUR / PLN4,32+0,10%
USD / PLN4,00+0,28%
CHF / PLN4,42+0,20%
GBP / PLN5,05+0,24%
EUR / USD1,08-0,18%
DAX18 477,09+0,50%
FT-SE7 950,95+0,24%
CAC 408 204,81+0,25%
DJI39 760,08+1,22%
S&P 5005 248,49+0,86%
ROPA BRENT86,45+0,88%
ROPA WTI81,76+0,05%
ZŁOTO2 192,14+0,02%
SREBRO24,44-0,53%

Masz ciekawy temat? Napisz do nas

twitter
youtube
facebook
instagram
linkedin
Reklama
Reklama

wojna walutowa

To, że podczas prezydentury Donalda Trumpa nie będzie można się nudzić, wiadome było już od momentu wygrania przez niego wyborów w 2016 roku. Ekscentryczny miliarder jest prezydentem Stanów Zjednoczonych dopiero kilkanaście miesięcy i w tym czasie był (czy nawet wciąż jest) bliski wywołania trzech wojen… w głównej mierze jednak nie na polu militarnym. Już teraz widać jednak, że jego decyzje mają większy wpływ na rynki niż działania jego poprzedników.

 

Donald Trump to z pewnością kontrowersyjny lider, o czym na przestrzeni kilkunastu miesięcy jego prezydentury przekonaliśmy się niejednokrotnie. Trump nie boi się sytuacji konfliktowych i w każdym takim przypadku stara się działać z pozycji silniejszego gracza. Nie sposób nie zauważyć, że jego sposób prowadzenia polityki jest niezwykle skuteczny, choć nie każdemu może się on podobać. Mowa tutaj zwłaszcza o krajach, na które bezpośrednio wpływają decyzje podejmowane przez prezydenta USA. Niektóre działania Donalda Trumpa na arenie międzynarodowej były na tyle ‘intensywne’, że zaczęło przy nich pojawiać się słowo wojna. W zasadzie możemy mówić o trzech wojnach, które mogły lub nadal mogą być efektem działań kontrowersyjnego lidera. Są to wojna walutowa, wojna koreańska i wojna handlowa.

 

Magazyn: Jak zarobić na wojnach walutowych?

Jak zarobić na wojnach walutowych?
Kolekcjonerski numer magazynu FxMag. Idealne połączenie jakościowego wykończenia z merytoryczną wiedzą na temat inwestowania na rynku walutowym Forex. Ten numer jest obowiązkowy dla tych Inwestorów, którzy cały czas poszukują swojej metody.  
Czytaj

Reklama

Cel prezydentury Donalda Trumpa to ‘make America great again’. Potrzeba odbudowy pozycji gospodarczej Stanów Zjednoczonych wynika, zdaniem Trumpa, nie tylko z nieudolności poprzednich władz, ale również z polityki innych państw, która szkodzi amerykańskiej gospodarce. Dotyczy to również polityki walutowej. Donald Trump w ubiegłym roku wielokrotnie zarzucał niektórym krajom, że te z premedytacją osłabiały swoje waluty, by zyskać przewagę konkurencyjną w międzynarodowym handlu – słabsza waluta krajowa oznacza jest korzystna dla eksportu, gdyż eksportowane dobra są relatywnie tańsze dla zagranicy. Te zastrzeżenie były kierowane w szczególności w kierunku Chin, Japonii i Niemiec.

Trump określił nawet Chiny mianem manipulatora walutowego. Później wycofał się jednak z tych słów na rzecz poprawy stosunków dyplomatycznych z Państwem Środka. Niemcom oberwało się z kolei bezpośrednio od doradcy Trumpa, Petera Navarro, który stwierdził, że największa europejska gospodarka wykorzystuje niski kurs euro, by zyskać przewagę nad swoimi głównymi partnerami handlowymi zarówno w Unii Europejskiej, jak i w Stanach Zjednoczonych. Sam Trump, jako jedną z gospodarek, które najmocniej wykorzystują dewaluację waluty w celu zwiększenia konkurencyjności eksportu wymienił jeszcze Japonię. W tym przypadku należy zastrzec, że Japonia nie kryje się z tym, iż uważnie monitoruje rynek walutowy i przeprowadza na nim interwencje (co leży w gestii ministra finansów) w sytuacji, gdy obserwuje niepokojące ruchy (umacniające jena). Polityce z Japonii zaznaczają jednak, że interwencje te nie mają na celu zwiększenia konkurencyjności eksportu, a są jedynie odpowiedzią na jednostronne i spekulacyjne ruchy na rynku walutowym. Konkurencyjna dewaluacja waluty nie jest ‘mile widziana’ w przestrzeni międzynarodowej, a kraje zrzeszone w grupie G20 zobligowały się do nie przeprowadzania takich zabiegów na rynku walutowym.

Co ciekawe, sam Donald Trump dopuścił się kilkukrotnie działań, które można by uznać za celowe obniżenie kursu dolara. W jego przypadku były to jednak interwencje słowne. Prezydent Stanów Zjednoczonych, w wywiadzie dla The Wall Street Journal stwierdził w ubiegłym roku, że „kurs dolara za bardzo się umacnia. Po części to moja wina, bo ludzie we mnie uwierzyli. Ale to szkodzi i ostatecznie zaszkodzi.” Prezydent stwierdził otwarcie, że „trudno konkurować gdy dolar się umacnia, a w tym samym czasie inne kraje dewaluują swoje waluty”. W reakcji na słowa prezydenta dolar osłabił się.

Jakby nie patrzeć, 2017 rok był w przypadku dolara okresem silnego osłabienia. Wyraźny trend spadkowy dla amerykańskiej waluty rozpoczął się na przełomie 2016 i 2017 roku, czyli na niedługo przed zaprzysiężeniem Trumpa na prezydenta. Spadkom dolara w 2017 roku nie przeszkadzało nawet przyspieszone tempo podwyżek stóp procentowych (Fed dokonał 3 podwyżek, po tym jak w poprzednich dwóch latach robił to tylko raz do roku). Na początku 2018 roku okazało się, że prezydent Stanów Zjednoczonych jest już zadowolony z kursu dolara. Po tym jak amerykański sekretarz skarbu Steven Mnuchin stwierdził w Davos, że nie ma nic przeciwko osłabieniu dolara, gdyż jest to dobre dla handlu, Trump ogłosił, że chce silnego dolara. Słowa sekretarza skarbu nie umknęły jednak obserwatorom. Na rynkach obserwowaliśmy osłabienie dolara, które było później złagodzone wypowiedziami Trumpa. Krytycznie do sprawy podszedł z kolei Europejski Bank Centralny. W okresie osłabiania się dolara obserwowaliśmy trend umacniający euro, który na pewnym etapie stał się zmartwieniem decydentów ze strefy euro.

 

Reklama

indeks dolara amerykańskiego

indeks dolara amerykańskiego

Wykres 1. Indeks dolara amerykańskiego

1 – wybory prezydenckie; 2 – Trump chce słabszego dolara; 3 – Trump chce silniejszego dolara

 

Werdykt

W przypadku wojny walutowej Donald Trump odniósł zwycięstwo. Kurs dolara spadł do poziomu, przy którym prezydent Stanów Zjednoczonych mógł powiedzieć, że teraz chce już silnej waluty. Największym przegranym w tej wojnie jest strefa euro. To właśnie waluta wspólnoty umacniała się najmocniej ‘kosztem’ dolara, komplikując sytuację banku centralnego i osłabiając konkurencyjną pozycję gospodarki strefy euro.

 

Wojna koreańska

Reklama

Jeśli w którymś momencie Donald Trump był bliski wywołania wojny w sensie militarnym, to najbliższy takiego scenariusza był konflikt dyplomatyczny na linii Stany Zjednoczone - Korea Północna, który miał miejsce w 2017 roku. Napięte stosunki pomiędzy tymi krajami nie są nowością, ale chyba jeszcze nigdy nie generowały one tak dużego ryzyka wybuchem wojny jak właśnie w ubiegłym roku. O ile trudno ten konflikt określić wojną w sensie militarnym, to z pewnością można nazwać go wojną dyplomatyczną, wykorzystującą niekiedy dość niekonwencjonalne kanały komunikacji.

Źródłem konfliktu były nuklearne plany reżimu Kim Dzong Una. Już niejednokrotnie prowadziły one do nakładania sankcji na Koreę Północą, co miało miejsce również w ubiegłym roku. Tym razem zagrożenie ze strony reżimu zaczęło stawać się coraz bardziej realne ze względu na kolejne próby rakietowe i zapowiedzi wskazujące na to, że północnokoreańskie rakiety będą w stanie dosięgnąć Stanów Zjednoczonych.

Na reakcje ze strony prezydenta Trumpa nie trzeba było długo czekać. Prezydent Stanów Zjednoczonych prowadził swoisty monolog dyplomatyczny poprzez… swojego Twittera. Szczególnie pamiętny wpis z kwietnia mówił, że ‘Korea Północa szuka guza’. W tej wiadomości Trump odniósł się również do Chin, wskazując, że ‘jeśli Chiny zdecydują się pomóc [rozwiązać problem Korei Północnej] to byłoby wspaniale. Jeśli nie, to rozwiążemy ten problem bez nich!”. Trump często apelował do Chin o wsparcie w sprawie definitywnego rozwiązania kwestii północnokoreańskiej, szukając w nich kluczowego sojusznika na tym polu.

Północnokoreański reżim, w odpowiedzi na zaczepki Trumpa, zaczął prężyć muskuły. Gdy prezydent Stanów Zjednoczonych zapowiedział na Twitterze, że kolejne prowokacje ze strony Korei Północnej sprowadzą na azjatycki kraj ‘ogień i furię, jakich świat nigdy wcześniej nie widział, odpowiedź reżimu zmroziła rynki finansowe.

Dowództwo północnokoreańskie ostrzegło, że może dokonać ataku rakietowego na wyspę Guam, będącą terytorium powierniczym Stanów Zjednoczonych i lokalizacją bazy amerykańskiego lotnictwa strategicznego.

Reklama

Próby pokazania siły i utarczki słowne pomiędzy Donaldem Trumpem i przedstawicielami północnokoreańskiego reżimu najdotkliwiej odczuwały rynki azjatyckie – w tym południowokoreańskie i japońskie. Możliwość wybuchu wojny stanowiłaby największe zagrożenie właśnie dla tych krajów, z racji bliskości geograficznej. Szoki na rynkach azjatyckich wywoływały szczególnie kolejne próby rakietowe Korei Północnej, jak choćby ta z końca sierpnia, gdy pocisk Hwasong-12 przeleciał nad terytorium Japonii i wpadł do oceanu. Rezultatem były mocne przeceny na japońskiej giełdzie i umocnienie uznawanego za ‘bezpieczną przystań’ jena japońskiego (wynikające z powrotu krajowego kapitału z zagranicy). Największe napięcia na rynkach widoczne były w okresie lipiec-wrzesień 2017.

 

Wykres 2. Indeks JPY i indeks Nikkei225 (na czerwono)

Wykres 2. Indeks JPY i indeks Nikkei225 (na czerwono)

Wykres 2. Indeks JPY i indeks Nikkei225 (na czerwono)

 

Reklama

 

Werdykt

Dyplomatyczną wojnę koreańską wydaje się wygrywać Donald Trump.. Na początku marca północnokoreański reżim wyraził bowiem chęć rezygnacji z planów nuklearnych. W czerwcu może z kolei dojść do historycznego spotkania Trumpa z Kim Dzong Unem. Historia pokazuje mimo wszystko, że przywódcy Korei Północnej są nieprzewidywalni i nie sposób z całą pewnością stwierdzić, że dojdzie do przełomu w kontaktach reżimu z resztą świata. W połowie maja, gdy zbliża się potencjalne spotkanie prezydentów USA i Korei Północnej reżim już nie przyjmuje tak bardzo ugodowej postawy. Reżim nie chce być do niczego zmuszany i grozi nawet zerwaniem spotkania. Tym samym ostatecznie wrócimy do starej, choć już nie tak napiętej sytuacji w relacjach Korea Północna – reszta świata.

 

 

Wojna handlowa

Najbardziej aktualną z wojen Trumpa jest wojna handlowa. W jej przypadku jesteśmy chyba najbliżej tego, by sama groźba globalnej wojny handlowej zmieniła się w faktyczny konflikt pomiędzy głównymi gospodarkami świata. O ile sam termin wojny handlowej w kontekście polityki Stanów Zjednoczonych najczęściej używane jest na początku tego roku, to sygnały kontrowersyjnych ruchów ze strony administracji Donalda Trumpa w tej kwestii słyszeliśmy już od początku jego prezydentury. Trump wielokrotnie podkreślał, że jego poprzednicy zaangażowali się w wiele umów handlowych, które są krzywdzące dla Stanów Zjednoczonych i godzą w ich interesy. By ‘ponownie uczynić Amerykę wielką’ prezydent zdecydował się na bardzo poważne kroki.

Reklama

Na pierwszy ogień trafiła umowa TPIP (Transpacyficzna Umowa o Wolnym Handlu). Na początku ubiegłego roku prezydent podpisał dekret wycofujący USA z umowy podpisanej w 2015 roku przez 12 krajów z rejonu Azji i Pacyfiku. Podobny los mógł spotkać umowę NAFTA, dotyczącą wolnego handlu pomiędzy USA, Kanadą i Meksykiem. Trump określił ją swego czasu mianem ‘najgorszego porozumienia w historii świata’. Ostatecznie nie zdecydowano się na jej wycofanie, a na bardziej elastyczną opcję – renegocjacje. Te wciąż trwają i stanowią istotnej źródło ryzyka i niepewności dla gospodarki Stanów Zjednoczonych, ale przede wszystkim dla gospodarki Kanady, co odbija się na kursie tamtejszej waluty.

 

Największe kontrowersje, patrząc na politykę handlową Stanów Zjednoczonych, nie wzbudziło jednak ani wycofanie się z umowy TPP, ani renegocjacje i twarde stanowisko USA w sprawie umowy NAFTA. Widmo wojny handlowej pojawiło się w momencie ogłoszenia przez Donalda Trumpa nowych taryf celnych na import stali i aluminium. Decyzja ta spotkała się z natychmiastowymi odpowiedziami ze strony Chin i Unii Europejskiej. Bruksela zapowiedziała, że będzie podejmować ‘zdecydowane i proporcjonalne’ działania, by chronić swoich interesów. Chiny z kolei zdecydowały się nie poprzestać jedynie na słowach, a przeszły do czynów i na początku kwietnia wprowadziły dodatkowe cła na 128 produktów importowanych z USA.

Na ten moment cała wojna handlowa odbywa się na poziomie zapowiedzi i gróźb. Może to oznaczać, że podobnie jak w przypadku konfliktu z Koreą, wszystko będzie obracać się na szczeblu dyplomatycznym. Świadczy o tym choćby fakt odsuwania w czasie terminu wprowadzenie ceł na stal i aluminium, oraz kolejne zapowiedzi zwolnień z tych ceł. Nie należy wykluczyć, że działania podjęte przez Donalda Trumpa mają tak naprawdę na celu wypracowanie sobie lepszej pozycji w negocjacjach nowych umów handlowych. Cła na stal i aluminium mogą być wykorzystane jako argument-groźba w negocjacjach umów NAFTA, czy powrocie do negocjacji umowy TTP. Stany Zjednoczone w ten sposób zyskują lepszy status quo i mogą liczy na osiągnięcie swoich celów przy mniejszych ustępstwach.

 

Werdykt

Reklama

W przypadku wojny walutowej i wojny dyplomatycznej, Donald Trump pokazał, że jest gotów dążyć do celu bez względu na cenę. Poprzednie dwie ‘wojny’ udało mu się wygrać. Teraz wydaje się, że również stoi na mocnej pozycji. Wojna handlowa może się okazać dla niego jednak dużo trudniejsza, gdyż działania Trumpa spotkają się z mocniejszą odpowiedzią ze strony choćby Chin i Unii Europejskiej.

Wojna handlowa rozgrywana na szczeblu dyplomatycznym może ostatecznie nie przynieść żadnych zmian w taryfach celnych USA i innych Państw, ale pozostawi skazę na rynkach. Niepewność i zagrożenia związane z konfliktem pomiędzy czołowymi gospodarkami świata nie pozwalają rynkom akcji na kontynuację hossy. Dodatkowo, czołowe banki centralne ostrożniej podchodzą do zmian w polityce pieniężnej w obliczu powyższego ryzyka. Niepewność dotyczy także rynków towarowych, gdyż ostateczne decyzje o wprowadzeniu ceł mogą mocno odbić się na cenach surowców, których będą one dotyczyć.

Czytaj więcej

Artykuły związane z wojna walutowa