Od dwóch tygodni Wall Street żyje relatywnie dobrym zachowaniem się kiepskich spółek i zaskakująco złym zachowaniem się spółek dobrych. Od początku listopada akcje określane jako value wzrosły już o 11%, a te z kategorii growth "jedynie" o 7.5%. Jedni mówią o nadchodzącej wielkiej rotacji, która nie miała miejsca od 2001 roku, a inni przekonują, że to tylko chwilowa anomalia. Jak jest w rzeczywistości?
Nie ma się co oszukiwać – szeroko rozumiane spółki technologiczne, które korzystają na przeniesieniu większości naszej aktywności do internetu, wzrosły na giełdzie zbyt szybko i zbyt mocno. Po marcowym krachu firmy growth już w czerwcu osiągały nowe szczyty, a dzisiaj są na plusie 24%. Value natomiast cały czas jeszcze znajduje się pod kreską względem początku roku.
To, że dysproporcja pomiędzy nimi przestała w końcu rosnąć, nie powinno być więc dla nikogo specjalnym zdziwieniem. Zdaniem sporej części giełdowych weteranów pogłoski o rychłym odejściu kapitału z segmentu growth są jednak zdecydowanie przesadzone.
Po pierwsze porównywanie dzisiejszej sytuacji do bańki na spółkach technologicznych z 2000 r. pozbawione jest większego sensu, ponieważ spółki technologiczne kiedyś i spółki technologiczne dzisiaj nie są tym samym tworem. Dwie dekady temu za spółkę technologiczną uznawana była każda firma posiadająca stronę w internecie. Dzisiaj ten segment jest nierozerwalną częścią naszego życia i odpowiada za to, jak robimy zakupy, jak się przemieszczamy, jak komunikujemy, jak prac