Jak wynika z obliczeń Centrum im. Adama Smitha, dziś wypada Dzień Wolności Podatkowej. Oznacza to, że od dziś pracujemy na swój własny rachunek. Na czyj rachunek pracowaliśmy w takim razie do wczoraj? Na rachunek rządu rzecz jasna. Czy na pewno na rachunek rządu?
Czym jest Dzień Wolności Podatkowej?
Centrum im. Adama Smitha, będące instytutem naukowo-badawczym prowadzonym w formie fundacji, po raz dwudziesty czwarty obliczyło Dzień Wolności Podatkowej. Dzień Wolności Podatkowej jest datą, od której symbolicznie przestajemy pracować na potrzeby rządu, a zaczynamy zarabiać dla siebie.
Dzień ten pierwszy raz obliczono w USA w 1900 r. Przypadł on wtedy na koniec stycznia. Dzień Wolności Podatkowej oblicza się jako stosunek wszystkich wydatków publicznych do PKB.
Rekord
Fakt, że Dzień Wolności Podatkowej przypada w 2017 r. na 9 czerwca, należy uznać za swoisty rekord. Jeszcze nigdy, odkąd oblicza go Centrum im. Adama Smitha, nie wypadał on tak wcześnie, jak w tym roku. Dzień ten wypadł najpóźniej w 1995 r. - był to 6 lipca.
Krytyka
Tyle informacji. Czas na krytyczne spojrzenie na sprawę.
Każdy kolejny rząd okrada swoich obywateli przez niemal pół roku. Czy na pewno? Twierdzenie, że do wczoraj pracowaliśmy na rząd jest rażącą nieścisłością. Rozumiem symbolikę daty, ale błagam, nie utwierdzajmy ludzi w przekonaniu, że ponad pięć miesięcy pracowali na rząd!
Dlaczego się tak oburzam? Ponieważ uważam, że może wprowadzać to w błąd osoby niemające dużej wiedzy z zakresu ekonomii i finansów. Nie pracujemy przez prawie pół roku na potrzeby Beaty Szydło i jej ministrów, tak jak wcześniej nie pracowaliśmy na potrzeby Donalda Tuska, Jarosława Kaczyńskiego i Leszka Millera. Mam nadzieję nie dożyć czasu kiedy będziemy musieli pracować na potrzeby kolejnych dobrodziejów, których sobie wybierzemy. Póki co, pracujemy dla siebie - cały rok.
Nie mówię, że nie ma marnotrawstwa lub, że nigdy nie zdarzały się na oszustwa różnych szczeblach władzy. To jednak mały i godny potępienia wycinek całej sytuacji. Wydatki publiczne, finansowane z naszych podatków idą na zasiłki dla bezrobotnych, 500 +, autostrady, służbę zdrowia itd. Oczywiście podzielam zarzuty kierowane w stosunku do tej ostatniej, ale to, że coś działa niesprawnie nie znaczy, że nie służy społeczeństwu w ogóle.
Pro publico bono
Pieniądze, które płacimy poprzez podatki są redystrybuowane, wracając do społeczeństwa. Nie zgadzam się więc ze stwierdzeniem, że do wczoraj pracowaliśmy na rząd. Pracowaliśmy dla siebie jako społeczeństwa. Rząd ma tu znaczenie czysto techniczne, decydując ile i na co przekazać. To czy robi to jak należy, to już zupełnie inna sprawa.
Mam liberalne poglądy na kwestie podatkowe. Zgadzam się, że zbyt duże obciążenia podatkowe osiągają efekt odwrotny do zamierzonego. Jestem zwolennikiem uproszczenia systemu podatkowego do granic możliwości. Jednak w swoim liberalizmie, staram się mieć socjalną wrażliwość i o to samo apeluje do wszystkich liberałów. Państwo to nie czyste zło. Nie jest złodziejem, który okrada nas dla własnych korzyści.
Podatki, które płacimy, przeznaczane są na wiele pożytecznych celów. Podatki są konieczne, więc przestańmy je demonizować. Zamiast tego dopracujmy ich wysokość oraz mechanizm pobierania, tak by ulżyć społeczeństwu, zapewniając maksymalnie wysokie wpływy do budżetu państwa, czy też budżetów jednostek samorządu terytorialnego.
Optymalna wysokość podatków i mechanizm ich pobierania to materiał na osobny artykuł. Obecnie ta kwestia pozostawia wiele do życzenia. Niemniej jednak, nawet przy naszym skomplikowanym i mało efektywnym systemie podatkowym, nie można sugerować społeczeństwu, że niemal pół roku płaci na potrzeby rządu. Płaci samo na siebie, a nie na krwiożerczy i demoniczny rząd (niezależnie od tego, która partia jest przy władzy). W tym roku płaciło do 8 czerwca. Od dziś każdy z nas zarabia już nie dla wspólnego, lecz indywidualnego dobra.
(źródło danych: smith.pl)
(źródło grafiki głównej: pixabay.com)