Podczas sympozjum w Jackson Hole Fed lubi ogłaszać nowości w swojej polityce. Tak było podczas kryzysu finansowego z końcówki ubiegłego dziesięciolecia, tak jest też podczas kryzysu covidowego. Tym razem, ze względu na pandemiczne warunki, sympozjum organizowane jest w formule online, ale to nie przeszkadzało w ogłoszeniu przez J. Powella nowego podejścia do inflacji. Szef Fed dokonał ważnej zapowiedzi zmiany celu Fed.
I to w dwojaki sposób - po pierwsze na szczycie jego celów będzie teraz troska o rynek pracy i niski poziom bezrobocia, a nie martwienie się inflacją. Aby ta inflacja nie była dużym problemem (mowa tutaj o okresowych skokach inflacji powyżej celu 2%), Fed wprowadza pojęcie średniej inflacji, do której to teraz będzie się odnosił. Oznacza to, że Rezerwa Federalna będzie obliczać średnią inflację z jakiegoś, jeszcze nie ustalonego okresu, i do niego odnosić swój cel na poziomie 2%. Tym samym bankierzy centralni mają większą możliwość dłuższego tolerowania wyższej inflacji, bowiem średnia jest mniej wrażliwa na określone skoki, a to może wydłużać okres rekordowo niskich stóp procentowych. A przecież Fed w razie konieczności może powiększać jeszcze programy luzowania ilościowego.
Teoretycznie takie informacje są dobre dla nastrojów rynkowych, a złe dla dolara. I taka też była pierwsza reakcja eurodolara, który skoczył do poziomu 1,19, jednak szybko zniwelował cały ruch i obecnie ponownie zbliżył się do 1,18. Ciężko wytłumaczyć taki ruch, ale bardziej racjonalnym wydaje się jednak założenie, że w dłuższym horyzoncie euro będzie, po tych zapowiedziach Powella, zyskiwać i przetestuje poziom 1,20. Dziś rano euro właśnie próbuje odbijać. Te informacje powinny być też korzystne dla złotego, jednakże ten specjalnie nie reaguje na dobre nastroje inwestycyjne. Kurs EUR/PLN najwyraźniej znalazł lokalną równowagę przy poziomie 4,40. Natomiast na parze USD/PLN, przy założeniu wzrostów na eurodolarze, należy przyjąć duże prawdopodobieństwo spadku poniżej poziomu 3,70 (aktualnie 3,71).