Czteroletni „cykl prezydencki” to jeden z najbardziej interesujących fenomenów obserwowanych od dziesięcioleci na amerykańskim rynku akcji. Od 90 lat spekulant, który kupiłby indeks S&P 500 na koniec III kwartału w drugim roku po wyborach prezydenckich w USA i trzymał ten indeks przez następne 5 kwartałów do końca roku przedwyborczego, osiągnąłby zysk. Czasami ten zysk, osiągany w trakcie trwającej 15 miesięcy transakcji, bywał naprawdę duży – przekraczał bowiem 30, a nawet 40 proc. (zakupy na koniec września 2002, 1998, 1994, 1990, 1982, 1974, 1962, 1954, 1942 czy 1934), czasami był mniejszy niż 10 proc. (zakupy na koniec września 2014, 2006, 1986, 1978, 1946 i 1938), ale zawsze był. Innymi słowy, w trakcie tych 22 rzutów monetą (zysk albo strata) z okresu minionych niemal 90 lat za każdym razem wypadał „orzeł”. Kolejny test tej, niezawodnej od prawie 90 lat, strategii spekulacyjnej nadejdzie w okresie 30 września 2022 - 31 grudnia 2023.
Wyjaśnienie fenomenu „cyklu prezydenckiego” na rynku akcji w USA wydaje się dosyć proste. Urzędująca w Białym Domu ekipa – Demokratów czy też Republikanów - co 4 lata próbuje zwiększyć swe szanse na reelekcję, prowadząc przed następnymi wyborami politykę gospodarczą, której celem jest sprawienie, by w okresie kampanii wyborczej elektorat był jak najbardziej zadowolony. Rynek akcji co 4 lata zaczyna dyskontować te działania amerykańskiego rządu z dużym wyprzedzeniem, co daje opisany powyżej efekt.
Oczywiście kiedyś ta strategia zawiedzie. I można obawiać się, że gdy to nastąpi, skala niepowodzenia spekulantów będzie ogromna. Tak stało się podczas Wielkiej Depresji, gdy poniesiona w wyniku stosowania tego podejścia strata w okresie od końca III kw. 1930 do końca 1931 roku byłaby potężna.
Z utrzymywanym w USA regularnie od prawie ćwierć tysiąclecia czteroletnim rytmem wyborów prezydenckich wiąże się jeszcze jedna kwestia. Otóż od 1900 roku tylko jeden prezydent Stanów Zjednoczonych, któremu w drugiej połowie pierwszej kadencji zdarzyła się gospodarcza recesja, zdołał wywalczyć reelekcję. Był to William McKinley. Nawiasem mówiąc, losy tego amerykańskiego prezydenta ściśle wiązały się z Polską. W młodości McKinley mieszkał w Ohio, w miejscowości o nazwie Poland, a umarł w 1901 roku – już w trakcie swojej drugiej kadencji – zastrzelony przez anarchistę polskiego pochodzenia, Leona Czołgosza. Internetowe trolle twierdzą, że powodem tego zamachu była wymierzona w interesy imperium brytyjskiego propozycja McKinleya, dotycząca zbudowania panamerykańskiej linii kolejowej połączonej przez Alaskę i Syberię z Rosją i Europą. Coś w tym może być, bo w końcu rosyjskiego cara Aleksandra II, który sprzedał USA Alaskę za 7,2 mln dolarów, zabił również Polak – Ignacy Hryniewiecki.
Później już wszyscy prezydenci USA, którzy w drugiej połowie swojej kadencji nadziali się na gospodarczą recesję, przegrywali walkę o reelekcję: William Taft w 1912, Herbert Hoover w 1932, Jimmy Carter w 1980, a George H.W. Bush w 1992. Ostatnim prezydentem USA będącym ofiarą tej prawidłowości był Donald Trump, wyeliminowany z gry o drugą kadencję przez covidową depresję gospodarczą, która nadeszła w roku wyborów prezydenckich (2020).
Gospodarcza recesja w USA nie stanowi zbyt wielkiego zagrożenia dla urzędującej w Białym Domu administracji, jeśli rozegra się w pierwszej połowie czteroletniej kadencji. Bieżący rok jest więc ostatnim, w którym teoretycznie w gospodarce USA mogłaby się rozegrać recesja, nie przekreślając szans Partii Demokratycznej na zwycięstwo swego kandydata w wyborach prezydenckich w listopadzie 2024.
Chcesz uzyskać dostęp do artykułu?