Wywiad z Markiem Rogalskim, głównym analitykiem walutowym Domu Maklerskiego Banku Ochrony Środowiska S.A.
Rozmawia Jakub Wilk
Red.: Mocny dolar, słabe euro i frankowa niespodzianka – tak wyglądały pierwsze miesiące 2015 r. na rynku walutowym…
M.R.: Rzeczywiście amerykańska waluta wygrywa w zestawieniach stóp zwrotu. Zaznaczmy, że dolar jest silny również słabością innych walut, które mają swoje problemy. Strefa euro próbuje wyjść z inflacyjnego dołka w czym wyraźnie wsparł ją Europejski Bank Centralny ogłaszając gigantyczny program QE. To sprawiło, że dość słabo radziły sobie waluty skandynawskie, czyli wszystkie korony: duńska, szwedzka i norweska. W dwóch pierwszych przypadkach tamtejsze banki centralne zdecydowały się na niestandardowe działania w postaci ujemnych stóp procentowych, a Szwedzi dołożyli do tego swoją wersję QE. Z kolei słabość norweskiej waluty była pochodną obaw, że Norges Bank zdecyduje się na większe luzowanie (jak na razie skończyło się na nieoczekiwanym cięciu stóp w grudniu, ale przedstawiciele Norges Banku nieformalnie dają do zrozumienia, że odpowiada im niski kurs korony), a także obserwowanej przeceny na rynku ropy. Chociaż ta moim zdaniem zakończyła się wraz z końcem stycznia… Niemniej waluty surowcowe pozostały pod presją spadkową, co widać w kursach dolara kanadyjskiego, czy też australijskiego. Temu ostatniemu nie sprzyja fakt, że w ostatnich latach australijska gospodarka zaczęła nazbyt polegać na eksporcie surowców, a ten załamał się w ślad za mniejszym zapotrzebowaniem ze strony Chin. Swoje robi też tamtejszy bank centralny, który rozpoczął kolejną falę cyklu obniżek stóp procentowych, a także pojawiające się co kilka tygodni spekulacje, czy australijski dług aby na pewno nadal powinien mieć prestiżową notę AAA. Ale wróćmy na chwilę do walut europejskich…
Red. Panie Marku, pomówmy o franku. Czy rzeczywiście nie dało się tego przewidzieć?
M.R. Motywy, jakimi kierował się Narodowy Bank Szwajcarii 15 stycznia b.r. na długo pozostaną niejasne. Niewykluczone, że decydenci w SNB obawiali się nadmiernego osłabienia się euro – czy to przez działania, jakie w kolejnych tygodniach rozpoczął Europejski Bank Centralny, czy też przez ryzyko odwracalności procesu adopcji euro, co wciąż może mieć miejsce w kolejnych latach w przypadku Grecji. Wtedy interwencja na EUR/CHF rozpoczęta we wrześniu 2011 r. mogłaby ich zbyt dużo kosztować. Taki ruch ma jednak swoje skutki – szwajcarska gospodarka po 15 stycznia przeżyła szok i będzie potrzebować wsparcia banku centralnego. Sam ruch na stawce LIBOR do -0,75 proc. to za mało. Spodziewam się, że SNB pójdzie znacznie niżej. Bo nie ma za bardzo wyboru. Szwajcarska wersja programu skupu aktywów, o której wspominali specjaliści Międzynarodowego Funduszu Walutowego może być dość trudna w realizacji, gdyż musiałaby częściowo opierać się o zagraniczne aktywa.
Red. Czyli frank na „krótko” znów może być ciekawą alternatywą na najbliższe tygodnie?
M.R. Myślę, że warto ustawiać franka w tych kategoriach. Niewykluczone, że decydenci w SNB czekają tylko na rozwój wypadków wokół Grecji. Jeżeli 24 kwietnia na posiedzeniu Eurogrupy uda się podpisać wymuszone porozumienie ws. nowego pakietu greckich reform, które oddali w czasie prawdopodobieństwo „czarnego scenariusza”, to SNB wkroczy do gry. Ponownie ciekawa może okazać się relacja GBP/CHF, gdyż funt wydaje się być tani i to może zmienić się po majowych wyborach do parlamentu.
Red. Czyli politycznego trzęsienia ziemi po 7 maja w Wielkiej Brytanii nie będzie?
M.R. Wydaje mi się, że rynek nadmiernie obawia się wpływu UKiP (Niepodległej Partii Zjednoczonego Królestwa –red.) w brytyjskiej polityce. Myślę, że trudno będzie mu uzyskać wynik powyżej 20 proc., a tylko taki mógłby mieć znaczenie w politycznych układach. Część eurosceptycznego programu zaadoptowali konserwatyści, jak chociażby plan przeprowadzenia referendum ws. obecności Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Ono samo w sobie jest sporym zagrożeniem dla brytyjskiej gospodarki i władze mają tego świadomość. Dlatego najpewniej zostanie przeprowadzone dopiero wtedy, kiedy wzrost gospodarczy będzie już wyraźny i obywatele nie będą odczuwali potrzeby zmian. Nie sądzę, aby doszło do tego przed 2017 r. Niewykluczone jednak, że proces ten zostanie zarzucony w sytuacji, kiedy dojdzie do historycznego przełomu i torysi zdecydują się zawiązać wspólną koalicję rządową z laburzystami. Tak się stanie, gdy niemożliwe będzie zbudowanie sensownej koalicji bez uwzględnienia nawet słabego UKiP. Wsparciem dla funta może też okazać się sytuacja w strefie euro. W tamtejszej gospodarce widać sygnały ożywienia, co powinno znaleźć swój wpływ w dynamice brytyjskiego PKB i ponownie dać argumenty dla bardziej „jastrzębiej” retoryki przedstawicieli Banku Anglii. W kilkuletniej perspektywie Wielka Brytania może okazać się, razem z Niemcami, największym beneficjentem strefy wolnego handlu pomiędzy Unią Europejską, a USA. Myślę, że tzw. porozumienie transatlantyckie (TTIP) mimo pewnych trudności po obu stronach zostanie ostatecznie zawarte w ciągu najbliższych 2-3 lat, gdyż jest ogromną strategiczną szansą dla „wyciągnięcia” z zapaści Unii Europejskiej.
Red. Czyli nie jest Pan aż takim pesymistą w kwestii perspektyw dla strefy euro?
M.R. Myślę, że kurs EUR/USD nie może być miernikiem tego, co dzieje się w strefie euro. Bo tutaj ożywienie w gospodarce pomału staje się faktem, a Europejski Bank Centralny stanął na wysokości zadania. Oczywiście nie można zupełnie wykluczyć, że program QE zostanie wydłużony poza wrzesień 2016 r. Ale ocenę, czy tak się stanie i jaka będzie ostatecznie forma działań ECB, będzie można postawić najwcześniej za rok. Niewątpliwie kulą u nogi nadal pozostanie Grecja. Chociaż nie wierzę w Grexit – nie jest on w politycznym interesie Europy i mógłby wepchnąć Grecję w objęcia Rosji – a raczej w to, że będą podpisywane „fasadowe” porozumienia z Grekami, aby jak najdłużej zachować obecne status quo. Zagrożeniem dla euro nie będą jesienne wybory w Hiszpanii – eurosceptycy nie są w stanie przebić własnego „sufitu” w sondażach – przez co zostaną zmarginalizowani jak Ruch 5 Gwiazd Beppe Grillo we Włoszech. W dłuższej, kilkuletniej perspektywie strefa euro może sporo zyskać na strefie wolnego handlu z USA. Zobaczymy też jak rozwinie się pomysł szefa Komisji Europejskiej zmierzający do powołania Europejskiego Funduszu Inwestycji Strategicznych (EFSI), który w założeniu ma wygenerować nawet 315 mld EUR na inwestycje do 2017-18 r. To będzie woda na młyn dla europejskich rynków akcji, które już zyskują – na razie tłumaczy się to działaniami Europejskiego Banku Centralnego. A EUR/USD? Tu kluczowe skrzypce będzie grać dolar, a nie euro.
Red. A więc amerykańska waluta będzie nadal na fali?
M.R. Nie do końca. Mam wrażenie, że w perspektywie kilku miesięcy dolar jest zbyt drogi. Dynamika ruchu w pierwszym kwartale b.r. zaczęła sugerować, że inwestorzy nieco stracili zdrowy rozsądek. Zaczęto wyceniać dość agresywne scenariusze w wydaniu FED, podczas kiedy Rezerwa Federalna nigdy ich nie sugerowała. Ostrożność, oraz elastyczność – to dewiza, którą wyznaje Janet Yellen i jej koledzy z FED. Odnoszę wrażenie, że rynek zaczął się obawiać, że FED jest spóźniony z cyklem podwyżek i teraz będzie chciał to nadgonić. Niewykluczone, że w latach 2016-17 krzywa podwyżek będzie bardziej stroma, niż to teraz wycenia się na rynku i stanie się to pretekstem do kolejnej fali umocnienia dolara. Na razie jednak FED ma większy komfort – dane makro są słabsze, a tym samym inflacja nadal niska. To sprawi, że za chwilę rynek zacznie w większym stopniu wyceniać w tym roku tylko jedną podwyżkę stóp procentowych i być może późną jesienią. To da pretekst do poważniejszej korekty dolara, która będzie znosić ruch zapoczątkowany w wakacje ub. r. To ruch na kilka miesięcy…
Red. Domyślam się, że to zmienia sentyment wokół rynków wschodzących. Mamy się bać mocnego złotego?
M.R. To już widać – nasz region jest najbardziej wrażliwy na to, co dzieje się w strefie euro. Ruch w stronę złotego, forinta, czy rumuńskiej lei było widać, już od ostatniej dekady stycznia, kiedy to Europejski Bank Centralny potwierdził, że w kolejnych tygodniach ruszy program skupu aktywów. W marcu ustalono tak naprawdę kwestie techniczne. Niemniej za sprawą silnego dolara w relacjach z walutami regionu, tendencja mogła nie być tak widoczna. Teraz to się odwróciło, co daje dodatkowe argumenty za aprecjacją. Wsparciem dla złotego stała się sama Rada Polityki Pieniężnej – zakończenie cyklu obniżek stóp na poziomie 1,50 proc. sprawia, że dysparytet ze strefą euro pozostaje duży. Z kolei ryzyko gospodarcze jest niskie – nasza gospodarka jest skorelowana z niemiecką, a ta zwyczajowo zbiera największe benefity przy cyklicznym ożywieniu. Nie obawiałbym się też polityki – nawet, jeżeli w tym roku władza przejdzie w stronę PIS - wystarczy wspomnieć lata 2005-07. W efekcie liczmy się z tym, że do wakacji euro naruszy poziom 3,90 zł, a dolar zejdzie poniżej 3,60 zł.
Red. Panie Marku, a może wskażemy jakieś egzotyczne typy na ten rok?
M.R. Czy zdają sobie Państwo sprawę z faktu, że najsilniejszą walutą w tym roku w zestawieniach jest rosyjski rubel? Rynek bardzo sprytnie rozegrał fakt, że stopy procentowe są dość wysokie, a Putin de facto przegrywa własną grę. Sankcje szkodzą gospodarce i Rosja nie podejmie już ryzyka konfliktu z którymś z państw NATO. Czas zająć się własnym podwórkiem – politycznie i gospodarczo, bo kryzys jest już faktem. Niemniej rubel jest już zgrany i ma małe pole do ruchu. Bardziej stawiałbym na koronę norweską, chociaż Norges Bank najpewniej będzie próbował przeciwdziałać nadmiernemu umocnieniu. Z drugiej strony szanse na luzowanie polityki pieniężnej nie są duże, a negatywnego impulsu z tytułu cen ropy już nie będzie.
Red. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Jakub Wilk