Zaczynamy kolejny cykl edukacyjny! W kursie CFD od A do Z opowiem o tym czym są kontrakty różnicowe, jak działają, w jakich sytuacjach warto z nich korzystać, dla kogo są odpowiednie, a kto powinien raczej trzymać się od nich z daleka. Pochylimy się też nad popularnymi mitami na temat CFD i sprawdzimy czy rzeczywiście zasłużyły sobie na wiele niepochlebnych opinii, które można o nich usłyszeć i przeczytać.
Zacznę od początku, czyli samej definicji CFD. Ta nazwa to po prostu akronim od Contract for Difference, czyli kontrakt różnicowy albo kontrakt na różnicę kursową. Kontrakt różnicowy to instrument pochodny, który w praktyce działa jak umowa zawarta pomiędzy kupującym a sprzedającym na pokrycie różnicy w cenie jakiegoś aktywa po upłynięciu pewnego czasu. Mówiąc prościej - jeśli od momentu otwarcia kontraktu do jego zamknięcia lub wygaśnięcia cena jakiegoś aktywa wzrośnie, to sprzedający zapłaci równowartość tej różnicy kupującemu. Ale jeżeli w tym samym czasie cena tego aktywa spadnie, to w tym wypadku jest odwrotnie - kupujący płaci sprzedającemu różnicę.
Załóżmy, że mamy kontrakt różnicowy na złoto bez żadnej dźwigni. Dotyczy on 1 uncji złota i do jego zawarcia doszło przy cenie 1850 dolarów. W momencie rozliczenia (zamknięcia) kontraktu cena złota wynosiła 1900 dolarów za uncję. A to oznacza, że strona sprzedająca musi wypłacić stronie kupującej różnicę w cenie czyli 50 USD. I odwrotnie, jeśli cena złota spadnie z 1850 USD do 1800 USD w momencie zamknięcia kontraktu, to kupujący wypłaca sprzedającemu różnicę 50 dolarów.
Jak widać, w przypadku kontraktów kupujący zarabia na wzrostach, a sprzedający na spadkach danego aktywa, które pełni rolę instrumentu bazowego.
Wspomniałem, że CFD to instrument pochodny, czyli inaczej derywat. A to oznacza, że nie jest on papierem wartościowym, jak np. akcje spółek giełdowych, a jego wartość jest uzależniona od instrumentu bazowego. Zadaniem instrumentu pochodnego jest jak najwierniejsze odwzorowanie ruchów cenowych instrumentu bazowego. Do derywatów zaliczamy m.in. kontrakty terminowe futures, kontrakty forward, swapy, opcje, czy właśnie kontrakty różnicowe.
CFD są tzw. “czystymi instrumentami pochodnymi”, co oznacza że kupując kontrakt różnicowy na złoto nie mamy żadnego wpływu na jego cenę, ponieważ zakup kontraktu nie wpływa w żaden sposób na popyt i podaż samego kruszcu. Mówiąc prościej, nie kupujemy złota, kupując kontrakt różnicy kursowej na złoto. CFD tylko odwzorowują cenę instrumentu bazowego, nie mając na nią żadnego realnego wpływu.
Oczywiście istnieją instrumenty pochodne, które mają bezpośredni wpływ na popyt i podaż (a co za tym idzie) cenę swoich instrumentów bazowych, ale o tym opowiem kiedy indziej.
Nie da się ukryć, że kontrakty różnicowe są bardzo popularne, czego dowodem jest istnienie setek różnych brokerów CFD na całym świecie.
Popularność kontraktów na różnicę kursową ma dwa oblicza - ciemne i jasne.
Zacznę od tego drugiego - popularność CFD bierze się stąd, że jest to najbardziej przystępny i najszerzej dostępny instrument, który pozwala uzyskać ekspozycję na aktywa, które nie są bezpośrednio dostępne dla przeciętnego inwestora - takie jak np. pary walutowe, ropa, złoto, czy spółki giełdowe z różnych parkietów świata. Oprócz tego CFD nie wymaga posiadania dużego depozytu, jak ma to miejsce w przypadku futuresów, gwarantując stosunkowo niski próg wejścia dzięki dźwigni finansowej. Wielu brokerów oferuje możliwość zajęcia pozycji nie tylko od mikrolota, ale nawet od nanolota, co pozwala na otwarcie transakcji z bardzo małym depozytem, choć to akurat nie jest wskazane. CFD to też najprostszy sposób na zajęcie tzw. krótkiej pozycji, czyli takiej która pozwala nam księgować zysk na spadkach instrumentu bazowego, w dodatku z dźwignią.
Ciemna strona popularności kontraktów CFD bierze się z tego, że przez wiele lat nie były one odpowiednio regulowane, a to dawało swobodę wielu brokerom w poszukiwaniu klientów, którzy nie mieli zielonego pojęcia o spekulacji i nie byli świadomi ryzyka korzystania z takiego wysoko lewarowanego instrumentu. Brokerzy kusili ich bonusami, konkursami, ajfonami i wizją bogactwa. Ludzie bardzo łatwo tracili na tym pieniądze, szczególnie gdy jeszcze parę lat temu na porządku dziennym była dźwignia na poziomie 500:1. Obecnie ten rynek jest znacznie bardziej ucywilizowany, na placu boju zostali w zasadzie wyłącznie licencjonowani i wiarygodni brokerzy. Nie zmienia to jednak faktu, że CFD po prostu się opłacają… brokerom. Znacznie więcej niż połowa klientów traci swoje pieniądze, co jest korzystne dla brokera, który jest drugą stroną transakcji, czyli Market Makerem.